Czy Polakom potrzebna jest Strategia Demograficzna 2040
- Elżbieta Lachman
- Kategoria: ROZMOWY

dr Krzysztof Szwarc: Bardzo szanuję i cenię Panią Profesor, niemniej jednak nie rozumiem tego rodzaju oburzenia, albowiem nie jest tajemnicą, że większość dzieci przychodzi na świat w związkach małżeńskich. Więc, tak jak pan wspomniał „na chłopski rozum”, im więcej będziemy mieli małżeństw, tym więcej narodzi się dzieci. Oczywiście, pewnych zmian kulturowych nie powstrzymamy, ale nie krytykowałbym twórców strategii demograficznej za tego rodzaju podejście do tej złożonej problematyki. Przede wszystkim jej autorom należą się wielkie brawa za próbę ratowania polskiej demografii.
KS: Jest bardzo trudne, niemniej jednak w strategii mamy również inaczej liczbowo zdefiniowane cele z etapem na poziomie 1,8 do docelowego wskaźnika 2,1. Zostało nam tylko 18 lat, więc na pewno jest co robić w tym temacie. Przypomnę tylko, iż spadek z poziomu 2,1 w roku 1989 do 1,2 zajął nam 14 lat. Zdaję sobie sprawę, że pójście niejako w drugą stronę jest trudniejsze, gdyż musimy finalnie przekonać matki, by rodziły w swoim życiu co najmniej dwójkę dzieci.
KS: Jestem zwolennikiem promowania dzietności. Jeśli ktoś obserwuje w różnego rodzaju produkcjach filmowych, że pojawienie się dziecka to jeden wielki „dramat”, najprawdopodobniej nie będzie miał dziecka, to oczywiste. Powinno się promować dobre strony rodzicielstwa, edukować kolejne pokolenia Polaków już od najmłodszych lat. Promowanie dzietności jest jednym z elementów jej poprawy.
KP: Jak czytamy w wywiadzie, mniejsza trwałość związków małżeńskich wynika z tego, jak ludzie się dobierają i ze sobą żyją, z zachowań kształtowanych zwłaszcza przez zmiany kulturowe. Na to przez usilną promocję atrakcyjności małżeństwa – zdaniem pani profesor – nie wpłyniemy. Z rządowego dokumentu bije podejście dyskryminujące inne formy rodziny i eksponowanie małżeństwa?
KS: Potężne w wymiarze gospodarczym i politycznym. Gdy charakteryzujący się niską dzietnością wyż demograficzny z rynku pracy trafi na emeryturę, pojawi się problem w polskim systemie ubezpieczeń, gdzie kolejne pracujące pokolenia utrzymują grupę emerytów. Proszę także zauważyć, że w 2003 roku współczynnik dzietności był bardzo niski. Dziś osoby z tego rocznika mają po około 18 lat. Za lat dziesięć ta mała grupa będzie rodzić własne dzieci. I co wtedy? Jednym słowem, tego rodzaju strategia powinna być wdrożona już dawno.
KS: Tak jak wspomniałem, szanuję Panią Profesor, ale odnoszę wrażenie, że uległa narracji narzuconej przez panią redaktor, stąd różnego rodzaju dość nieszablonowe spostrzeżenia. Na pytanie o rzekome podwojenie liczby narodzin w ciągu zaledwie dwóch dekad, pani profesor nie zareagowała odpowiednio, choć w strategii nie ma mowy o takich liczbach. Według moich szacunków, może się okazać, iż pozom 2,1 uda się osiągnąć wzrostem liczby narodzin do 390 tysięcy, co jest liczbą o kilkadziesiąt tysięcy większą niż ma to miejsce obecnie, a nie podwojeniem.
KS: Tak, pani redaktor chyba zna jakieś inne badania... Otóż mężczyźni chcą mieć dzieci. Tylko niewielki odsetek mężczyzn nie chce. Ale na tej podstawie nie można formułować tego rodzaju tez. Nawet jeśli ktoś nie jest demografem.
KS: Nie wiem, skąd tutaj nagle wzięły się gry komputerowe, o których w strategii się nie wspomina. Tutaj też zabrakło reakcji pani profesor, która najwyraźniej chciała być dla swojej rozmówczyni miła. A szkoda, bo pewne rzeczy bez sprostowania idą później w świat.