Świąteczne tradycje do góry nogami
Zdjęcia: Agata Gramacka/Family on board

Świąteczne tradycje do góry nogami

Agata Gramacka
 
Wyjeżdżając w półroczną podróż dookoła świata, spakowałam głęboko w bagażu opłatek i torebkę czerwonego barszczu. Tę namiastkę polskich tradycji zabrałam specjalnie na czas świąt Bożego Narodzenia, nie wiedząc jeszcze, gdzie przyjdzie nam je spędzić.

W grudniu wyszło na to, że wszystko jest „do góry nogami” – od naszego położenia na kuli ziemskiej, przez zetknięcie z zaufaniem do drugiego człowieka, na poziomie jakiego wcześniej nie znaliśmy, aż po Boże Narodzenie w środku lata, z kolacją wigilijną nad oceanem.

Czas ten spędziliśmy na południowej wyspie Nowej Zelandii. Zostaliśmy ugoszczeni przez rodzinę Olivii, która wraz z mężem i ośmiorgiem dzieci przyjmuje do domu podróżników, dając im miejsce do spania w zamian za wykonanie drobnych prac domowych.
 

Wigilia na klifie

Na tych odległych wyspach Wigilia nie jest obchodzona tak uroczyście, jak u nas. Nowozelandczycy rozpoczynają celebrowanie Bożego Narodzenia na pasterce, a spotkania rodzinne odbywają się dopiero 25 grudnia. My jednak na drugi koniec świata przywieźliśmy ogrom własnych tradycji, bliskich nam i ważnych niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy. Dlatego też uroczysty rodzinny posiłek przygotowaliśmy już w Wigilię.

Stolik wybraliśmy podczas jednego ze spacerów po okolicy. Samotna ławka miała przyczepioną wygrawerowaną tabliczkę z informacją, że w tym miejscu postawili ją Andrew i Beth, aby także inni mogli tu odpocząć i nacieszyć się ich ulubionym widokiem. Wdzięczni za ten gest rozejrzeliśmy się wokół. Ławka stała na wznoszącym się nad oceanem klifie porośniętym soczystą, zieloną trawą. Gdzieniegdzie wokół pasły się owce, a na dole w przybrzeżnych falach baraszkowały uchatki. Przepiękne miejsce na świąteczną zadumę.
 

Puste nakrycie

W dniu Wigilii przynieśliśmy tutaj kosze z zastawą i potrawami. W świątecznych przygotowaniach towarzyszyła nam jakaś zbłąkana biała owieczka, jednak ostatecznie na swoją kolację wybrała inne miejsce.

Pod obrus położyliśmy świeżo zerwaną trawę, która miała symbolizować sianko. Przypominało o żłóbku, który był pierwszą kołyską Pana Jezusa. Rozłożyliśmy eleganckie talerze pożyczone z domu Olivii, nie zapominając o dodatkowym nakryciu dla zbłąkanego wędrowca.

W tym momencie to jednak my czuliśmy się takimi wędrowcami, dla których miejsce przygotowali Andrew i Beth. Puste miejsce przy naszym stole zbliżało nas do oddalonej o tysiące kilometrów rodziny, dopiero rozpoczynającej ten dzień na drugiej półkuli… Nie spędzimy go przy jednym stole, ale możemy ciepło pomyśleć o sobie, symbolicznie szykując dodatkowy talerz.
 
Agata Gramacka swieta 02
 

Opłatek z Polski

Wieczerzę zaczęliśmy, kiedy na niebie błyszczała jedyna gwiazda widoczna na półkuli południowej w grudniu o godz. 18-tej – jasno świecące i wciąż wysoko zawieszone słońce!

Podzieliliśmy się opłatkiem, składając wzajemnie życzenia. Te najszczersze, wywołujące łzy wzruszenia. Nie spieszyliśmy się nigdzie, żaden karp nie smażył się na patelni i nic, co pozostawałoby do przygotowania w domowej kuchni, nie odciągało naszej uwagi od bycia razem. Mogliśmy przeżyć prawdziwą chwilę rodzinnej wdzięczności.

Choć opłatek w tradycji Bożego Narodzenia pojawił się dopiero w XIX wieku, nie wyobrażamy sobie Wigilii bez podzielenia się nim z bliskimi. Symbol ten nawiązuje do dzielenia się chlebem przez pierwszych chrześcijan. Nie jest to gest szeroko rozpowszechniony na świecie. Oprócz Polski można spotkać go jeszcze tylko w kilku zakątkach Europy. Opłatek, którym my się dzieliliśmy, musiał przejechać tysiące kilometrów skryty w bagażu, aby nie zabrakło go przy naszym wigilijnym stole.
 

Wieczerza o nowozelandzkim smaku

Z termosu przelaliśmy na talerze wcześniej przygotowany czerwony barszcz. Przyjechał z nami i opłatkiem w torebce. Były nawet uszka, a właściwie tortellini z grzybami, bo właśnie takie znaleźliśmy w pobliskim sklepie.

Do tradycyjnych dwunastu potraw dodaliśmy szczyptę smaków nowozelandzkich. Raczyliśmy się lokalnymi małżami, smażonymi ośmiornicami, a na deser skosztowaliśmy zielonych owoców kiwi.

Nie zabrakło też kolędowania. Przegrywaliśmy sobie na gitarze pożyczonej od naszych gospodarzy. Dźwięk polskich kolęd płynął niesiony falami oceanu. Może nawet aż do Polski.
 

Gorąca pasterka

Wieczorem poszliśmy na pasterkę. Kościół był pełen wiernych, wesoło śpiewających pieśni z angielskiego repertuaru. Daliśmy się ponieść ogólnej atmosferze radości, wręcz śmiechu!

Temperatura w środku lata stanowiła jawny powód dla przywdziania strojów całkowicie odmiennych od tych, jakie znamy z polskich pasterek. Zamiast czapek i płaszczy królowały zwiewne sukienki i krótkie spodenki. Maorysi, zgodnie ze swoim zwyczajem, chodzili boso.

Po mszy zaczepiła nas starsza pani, witając się w języku polskim. Mieszkała w Oamaru już 40 lat, ponad połowę swojego życia, ale nadal nosiła w sobie gorące wspomnienia ojczyzny. W klapie jej żakietu lśniła biało-czerwona rozeta. Zaprosiła nas na herbatę. Jednak widząc zmęczenie w jej oczach, przez grzeczność odmówiliśmy… Do tej pory żałujemy, że nie umówiliśmy się choćby na następny dzień. Ile historii skrywała w sobie ta kobieta? Tego już niestety się nie dowiemy…
 

Bóg rodzi się wszędzie


Późnym wieczorem, po powrocie do domu pod naszą skromnie ozdobioną choineczką dzieci znalazły prezenty. Symboliczne, bo przecież będzie trzeba je wieźć jeszcze przez pół świata, ale tego zwyczaju też nie chcieliśmy zaniedbać. Ich radość, że św. Mikołaj nie zapomniał o nich na drugim końcu świata, warta była zachodu!

Rozmyślaliśmy jeszcze długo w noc, jak to jest, gdy Bóg się rodzi prawdziwie w każdym z nas, niezależnie od miejsca, pogody czy kultury! Jak ważne jest dla nas przywiązanie do tradycji, które choć świąt nie czynią, to jednak z pewnością je ubogacają. Każdy taki symboliczny, świąteczny gest budzi moc rodzinnych wspomnień i refleksji, z których rok w rok budujemy swoją duchowość.
 
Autorka jest mamą trojga dzieci, podróżniczką, propagatorką rodzinnej aktywności outdoorowej. Razem z mężem Maciejem i dziećmi – Tomkiem, Igą i Jankiem – podróżuje w bliższe i dalsze zakątki świata, poszukując wartościowego spędzania czasu. Rodzina odbyła między innymi półroczną podróż dookoła świata, z której wrócili w marcu 2019 r. Jej podróże i rodzinne aktywności warto śledzić na blogowym Fan Page'u Family on Board (https://www.facebook.com/familyonboardPL/)
 
Zdjęcia: Agata Gramacka/Family on Board
Fixed Bottom Toolbar