ferie 2024 jazda na nartach

Matka Polka i jazda bez trzymanki

Ferie zimowe 2024

Lubicie ferie? Ja zasadniczo tak. Pomijając pakowanie, sprzątanie i kłótnie przy okazji, to nawet bardzo. Ze skruchą przyznaję, że to ja robię „jazdy” mojej rodzinie przed wyjazdem. Memy z tekstem: „Jeszcze tylko kłótnia o byle co, i można ruszać na ferie” śmieszą tylko w komputerze. W rzeczywistości nikt się z tego nie śmieje. Wiem, bo sprawdziłam. Przypomina mi się piosenka Igora Kwiatkowskiego „Wakacje”. Gdy się w nią wsłuchamy, to właściwie jest o nas.

Kiedy więc już kłótnia pod tytułem „Wiele hałasu o nic” była za nami i padło sporo gorzkich słów, mogliśmy zapakować się do auta i ruszyć w góry. Od tygodnia modliliśmy się o śnieg, ale w tym roku nie było nam dane rzucać się w zaspy. Góry powitały nas wiosną, tak, że nie poznaliśmy okolicy. Wszędzie zielono, ptaki ćwierkały, a pan Marian, kierowca busa, który woził nas na stok, pocieszał tylko, że zima na pewno wróci. Za tydzień, może dwa, znów wszystko będzie białe…
 

Trzy stoki z pięciu były czynne. Resztki śniegu musiały wystarczyć, by trochę pojeździć. Założyliśmy na siebie wszystkie kominiarki, kaski, rękawice, narciarskie spodnie i kurtki, narty na ramię i w drogę na stok. Na początek na ten najbliższy – o wdzięcznej nazwie „Baba”. Zanim doszliśmy do wyciągu, musieliśmy przedrzeć się przez hałdy brązowej brei. I po pięciu minutach, brudni jak świnie wytaplane w błotku, siedzieliśmy na krzesełkach i mknęliśmy pod górę. Kto kupuje dzieciom czarne spodnie i kombinezony wie, co robi. A ja sobie wymyśliłam jakieś turkusowe i limonkowe, żeby lepiej ich było widać na stoku. Ale to jeszcze nic. Najstarszej kupiłam białe!!! Już widzę siebie w akcji „Vanish” po powrocie do domu.

 

boy-1835416_1280.jpg

 

Jak na „sportową” rodzinę przystało – dzieci są lepsze od nas. Chociaż jeżdżę na nartach od piętnastu lat, to w głowie mam jakieś hamulce, które sprawiają, że jeżdżę ostrożnie. Szczególnie po operacji kręgosłupa jeżdżę na nartach jak własna babcia. No, może matka. Dzieciaki natomiast jeżdżą tak, że wolę nie patrzeć. Na krechę, nie skręcając ani razu. Mój jeden zjazd, to ich dwa. Na tę trudną misję jazdy z maluchami wysyłam zawsze męża. Szybszy jest i więcej siły ma, jakby trzeba zbierać czyjeś ciałko ze stoku. Ja ledwie żywa człapię na przerwę, a oni po szybkiej wizycie w toalecie najchętniej już wracaliby na śnieg. Nie nadążam. A mówili: „Jedź na ferie, wypoczniesz...”. Niby aktywny wypoczynek jest najlepszy, ale na takich wyjazdach z utęsknieniem czekam na wieczór – kiedy już wszyscy zmęczeni leżą w łóżkach i nie mają siły ręką i nogą ruszać.

W dodatku zawsze trafia kogoś wirus – jelitówka, covid czy inny. W tym roku dopadło męża. Starszaki po pięciogodzinnej jeździe poprzedniego dnia miały dosyć, więc poszłam na stok sama z maluchami. Teoretycznie wszystko mieliśmy ustalone: jeździmy razem, jak ktoś zjedzie szybciej – czeka na pozostałych. Syn rzecz jasna nie miał zamiaru słuchać i zjeżdżał tak szybko, że przy wyciągu czekał dobrych pięć minut, aż zjadę ja. Córka była bardziej empatyczna i posłuszna. Jednak po kilku powolnych zjazdach ze mną, gdy zatrzymałyśmy się na chwilę, by podziwiać widok na Tatry, zapytała: „Mamo? Dasz już sobie radę sama? Bo wiesz – ja lubię prędkość”. Poczułam się staro. Kiedy to wszystko się wydarzyło? Kiedy z narciarskiego przedszkola przeskoczyli do liceum? A ja chyba zatrzymałam się na „podstawówce”…

 

skiing-1723857_1280.jpg

 
Patrzę na starsze panie i panów na stoku. Czy będę miała siły, by w tym wieku jeszcze jeździć na nartach? Może wnuki zabiorę ze sobą? Ale tylko te małe, które dopiero się uczą jeździć, żeby za nimi nadążyć. Starsze będą jeździły z rodzicami albo z dziadkiem. I spodnie odblaskowe im kupię! Żeby ich lepiej widzieć na stoku. I butelkę odplamiacza, gdyby błoto było takie, jak w tym roku.

Powinniśmy zostać tu dwa tygodnie, bo dopiero po pierwszym zaczynamy wypoczywać. Ale cóż... Tyle urlopu nie mamy. Czas wracać do domu. Podobno u nas pada śnieg!

 

Fixed Bottom Toolbar