Odjazdowe walentynki - czyli rendez-vous z mężem
Zdjęcie: Pexels.com

Odjazdowe walentynki - czyli rendez-vous z mężem

dr Paulina Michalska

Wiele razy pisałam tutaj, jak ważne jest randkowanie z mężem. Nie będę się więc powtarzać. Kochane Matki Polki! Czas się zrobić na bóstwo, znaleźć jakąś opiekunkę do dzieci i w miasto! Jak się da – najlepiej jakieś odległe!


Zaszyć się w głuszy bez zasięgu

Czyli po prostu spakujcie się i wyjedźcie dokądś. Najlepiej, żeby nie było zasięgu, bo dzieci to zawsze będą tęsknić, dzwonić, przysyłać zdjęcia posprzątanych pokoi z zapytaniem, czy już im odblokujecie hasło do wi-fi.
 
870 pexels timur weber 9185876

Babcia, czy inna ciocia na pewno nie będzie dzwonić, bo zna sprawę i wie, jak długo czekaliście na ten czas. Ale dzieci (szczególnie te jeszcze nie nastoletnie i już nie przedszkolaki) na bank nie będą takie delikatne.

Więc najlepiej głusza (chyba, że mieszkacie na co dzień w głuszy, to może jakaś metropolia?), bez zasięgu z opcją wyłączenia prądu na pół dnia. Nie czarujmy się. Na takiej randce wyjazdowej to na bank się wyśpicie, dobrze zjecie i się rozerwiecie. Bez ciągłego: „Daleko jeszczeeee? Głoooooodny jestem”. No chyba, że mąż po czwartej godzinie spędzonej na zakupach w sklepach „ciuchowych” wymięknie. Dozujcie mu te przyjemności, bo nie będzie chciał więcej wyjechać.

Zadbajcie o element kulturalny. Kino, teatr, koncert. Kto, co lubi.

My właśnie wróciliśmy z takiej weekendowej randki. Jak ja wypoczęłam… Dzieciaki z babcią też wypoczęły, bo na ile znam moją mamę, to nie musieli zmywać, sprzątać ani nic z ich obowiązków wykonywać. Nawet ciasta nie dała upiec dziewczynom. Sama, stojąc ledwie na nogach, upiekła…


Komfort nieco ograniczony

Ale nie o babci miała być mowa. Jak to zwykle bywa – był to wyjazd z przygodami. Przecież my nie możemy normalnie, jak wszyscy, wyjechać z domu i po prostu odpocząć.
 
870 KADR pexels kindel media 7579206

Najpierw zarezerwowaliśmy sobie bilety do teatru, a później szukaliśmy lokum. Ofert dziesiątki, ale mój mąż – poznaniak, oczywiście chciałby to załatwić możliwie najtaniej. No i załatwił. Bez kosztowo, ale za to u naszego znajomego. Czyli trochę jednak nie tak komfortowo. Nie, żeby mieszkanie było niekomfortowe. Było, i to bardzo! Ale jednak nie byliśmy sami. Mieliśmy klucze, nawet osobne wejście, czip do bramy…. Ameryka!

Ale jakoś, przynajmniej mi, było głupio wracać późno, bo co sobie o nas pomyślą? Uciekli z chaty i używają życia „na maksa”. A może za bardzo się przejmuję? Może trzeba było iść na jakieś „fajfy” i wrócić nad ranem?


Makijaż spływa przed spektaklem

W piątek padliśmy zaraz po przyjeździe. Ja to prawie „w opakowaniu”. Sobotę zaplanowaliśmy intensywnie. Czyli długie spanie, spacery po mieście, jakieś zwiedzanie, obiad, a później teatr, kolacja… Miodzio.
 
870 KADR rain 5125321 1280

Ale mój mąż palnął w piątek przy kolacji kolejną gafę i tym sposobem już o 7:30 jedliśmy z naszym gospodarzem śniadanie. Nie, nie narzekam. Było pyszne, w miłym towarzystwie…. Ale o jakieś dwie godziny za wcześnie, jak dla mnie. Cóż, nasz gospodarz nie miał wolnego dnia. Głupio było odmówić, gdy zapraszał na wspólny posiłek.
Dobrze. Wstaliśmy wcześnie, więc więcej czasu wykorzystamy na włóczenie się i nic nierobienie. Gdy tylko wyszliśmy z domu zaczął padać deszcz ze śniegiem. Po dziesięciu minutach marszu wyglądaliśmy jak zmokłe kury.

Makijaż spływał mi z twarzy, a chciałam go tylko poprawić tuż przed spektaklem. Po tym spacerze wypadałoby zrobić go na nowo. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po pól godzinie już siedzieliśmy w knajpce na kawie. Później spacer po księgarniach, Starym Mieście i obiad.


Pęd do kultury

Zamówiliśmy sobie stolik na godzinę przed spektaklem, blisko teatru, żeby nie trzeba było biec. Nie przewidzieliśmy jednego. A mianowicie tego, że dania będą gotowe dopiero 40 minut od zamówienia. Tak szybko to jeszcze nigdy nie jadłam żadnego posiłku. Specjalnie też nie pamiętam, jak smakował.
 
870 pexels arthouse studio 4618391

Szybko zamówiliśmy taksówkę, bo w tym deszczu na dziesięć minut przed spektaklem nie bylibyśmy w stanie dobiec do teatru. Przyjechał taksówkarz, a mój mąż jak w jakimś amerykańskim filmie krzyknął: „Panie! Gazu! Bardzo nam się spieszy!”. No i pan wcisnął gaz, na ile mógł. Na minutę przed spektaklem wpadliśmy do teatru.

Od razu było widać, że my ze wsi, bo siata książek (płócienna, nie jakaś reklamówka – wypraszam sobie), plecak na plecach, zdyszani, ja z rozmazanym makijażem… Pędem ruszyliśmy do szatni, przeskakując co dwa stopnie. Co tam makijaż! Pal licho! Żebyśmy tylko zdążyli.


Ingerencja teścia

Jak sapiące lokomotywy dopadliśmy do pań sprawdzających bilety. Pokazujemy im nasze, łapiąc ostatnie oddechy z zadowoleniem, że jeszcze w ogóle panie raczą nas wpuścić. Na co jedna z nich: „Ale my mamy taki zwyczaj, że wpuszczamy dopiero piętnaście minut przed spektaklem”. No tak! To chyba już czas najwyższy, nieprawdaż? „Ale państwo macie bilety na piętnastą trzydzieści. To jeszcze pół godziny”.

Myślałam, że padnę. Obiad czułam już gdzieś w okolicy mostka. Czyli to wszystko na darmo? Mogliśmy jeszcze ze spokojem zjeść i spacerkiem przyjść tutaj? Bez zadyszki, nerwów i taksówki? Mój mąż skwitował to jednym zdaniem: „Podejrzewam tu ingerencję mojego teścia”.
 
870 pexels josh willink 1690732

Mój tato nie żyje od dziesięciu lat. Zawsze miał w zwyczaju być co najmniej pół godziny, czy piętnaście minut przed czasem na jakimś wydarzeniu. A tego dnia przypadały jego urodziny! Jak mawia klasyk: „Przypadek? Nie sądzę!”. Pomyślał chyba, żeby nam pomóc tam z góry, byśmy się nie spóźnili. I po raz drugi w życiu byliśmy przed czasem na spektaklu. Przez te pół godziny doszliśmy do siebie, śmiejąc się z naszej głupoty. Spektakl był bardzo udany. Jednak w pośpiechu zjedzony obiad sprawił, że z kolacji już zrezygnowaliśmy. Spacerkiem wróciliśmy na nocleg.

Kolejny dzień przywitał nas przepiękną, słoneczną pogodą. Ale musieliśmy już wracać. Krótki spacer, śniadanie na mieście (jakieś dwie mamy wyrwały się w niedzielę bez rodziny na śniadanie, siedziały obok nas, cały czas rozmawiając o dzieciach i narzekając na sprzątanie), kilka fotek na potwierdzenie, że w ogóle tam byliśmy i do domu. Jak dobrze się wraca po takim weekendzie.

Polecam, nie tylko na walentynki. Przecież będąc w małżeństwie walentynki możesz mieć nawet codziennie.

Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.
 
CZYTAJ TAKŻE:

Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com
 
Fixed Bottom Toolbar