Nieszczęścia chodzą parami – czyli Matka Polka i sploty wydarzeń
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Nieszczęścia chodzą parami – czyli Matka Polka i sploty wydarzeń

dr Paulina Michalska

 

Macie tak, że kiedy się wali, to wszystko na raz? Jak to mówią: nieszczęścia chodzą parami! Miałam tak całkiem niedawno.

 
870 Dzialaj z nami
 

Poznajcie wujka Grzesia

Oczywiście męża nie było. Bo jakżeby inaczej! Zawsze się nagromadzi tyle na raz, kiedy mój mąż ratuje świat, albo jest na jakieś ważnej konferencji. Tak było i tym razem.

Zawsze mogłoby być jeszcze gorzej. Nie jechałam z nikim na szycie głowy ani gipsowanie nogi, więc nie mam co narzekać. wujek Grzesiu ani Wujek Andrzej też nie musieli przyjeżdżać. Nie znacie jeszcze wujka Grzesia? Och, już to nadrabiam.

Wujek Grzesiu (pozdrawiam najserdeczniej) to nasz znajomy pediatra i lekarz sportowy w jednym. Cudowny człowiek, którego kochają tysiące dzieci. Jestem tego pewna. Wujek Grzesiu jest tak cudownym lekarzem, że przyjechał do nas nawet kiedyś w Wigilię. Serio.


Dokąd wyjechał mąż?

Najczęściej jednak przyjeżdżał, kiedy mój mąż wyjeżdżał, bo wtedy zawsze dzieci chorowały. Śmialiśmy się nawet z mężem, że gdyby jakaś wścibska sąsiadka zaczęła nas obserwować, pomyślałaby, że w naszym małżeństwie doszło do zdrady. Bowiem ZAWSZE, kiedy mój mąż wyjeżdżał w delegację targając za sobą wielką walizkę, jeszcze tego samego dnia wieczorem w progu zjawiał się nasz pediatra, z mniejszą walizeczką, którego nasze dzieci entuzjastycznie witały gromkim okrzykiem: wujek Grzesiu przyjechał, wujek Grzesiu!!!
 
870 pexels elina fairytale 4543701

Wujek Grzesiu traktował bowiem nasze córki jak księżniczki. Całował w rękę i szarmancko prowadził do pokoju na badanie. Jak tu go nie kochać?
 
Czasem, gdy dzwoniłam do wujka Grzesia, on pytał: - To dokąd tym razem twój mąż wyjechał? A kiedy było naprawdę ciężko i wszystkie dzieci na raz chorowały, wujek Grzesiu chodził nawet do apteki, wykupić leki. Taki to jest nasz wujek Grzesiu.


Poznajcie wujka Andrzeja

Wujek Andrzej za to, gdy przyjeżdżał do nas w czasie pandemii, ubierał na podwórku swój strój ufoludka i dopiero wchodził do nas do domu. Nie raz też już ratował nas nagłymi wizytami u niego w szpitalu. A to ból brzucha i superszybkie USG, a to znowu problemy z sercem i szybkie EKG. Dzięki nim nie boję się już tak bardzo zostawać sama z dziećmi, drżąc, że coś się wydarzy. Ale wracając do tematu.

Zostałam sama z dziećmi, mąż w delegacji, najstarsza córka w Mołdawii opiekowała się dziećmi znajomych. Nie miałam więc nikogo, z kim mogłabym zostawić maluchy, gdy chciałam coś załatwić. Dzień nie zapowiadał się tak zakręcony, jak się skończył. Ot, po prostu zawiozę dzieciaki do szkół, siądę do pracy a wieczorem zawiozę ich na mecz Lecha. Prościzna. Nie przewidziałam, że najmłodsza zacznie rano wymiotować i nie pojedzie do szkoły.
 
870 KADR pexels weavehall collective 18650023


Lawina spodziewanych zdarzeń

Pierwszy kamyczek do ogródka pod tytułem „będzie pod górkę”. Na szczęście starsza córka miała iść do szkoły dopiero na dziesiątą, więc rano zostawiłam ją z nią. Zawiozłam młodszego syna do szkoły, wróciłam i na szczęście wymioty się uspokoiły. Mogłam trochę popracować.

Jednak obiadu nie przygotowałam, bo nie mogłam pójść do sklepu. Nie wiem, jak samotne mamy sobie radzą w takich sytuacjach? Naprawdę często w takich chwilach myślę o nich z jeszcze większym szacunkiem. W tzw. międzyczasie odebrałam kilka przykrych wiadomości od jednej koleżanki, która nie czuła skrępowania, by nawrzucać mi stare żale od liceum. Nie powiem, wytrąciło mnie to z równowagi. Nie mogłam się skupić na pracy.

Ani się obejrzałam, a tu trzeba było jechać do szkoły po młodszego syna i jego kolegę. Wieczorem miałam ich obu zawieźć na mecz. Najmłodszą wzięłam ze sobą – już nie wymiotowała, ale przecież nie zostawię jej samej w domu.

Chłopcy zapakowani – jedziemy do domu. Ale co to? Sms od sąsiadki, bym jej dzieci też zgarnęła, bo auto po raz kolejny odmówiło posłuszeństwa. Co tam! Zapakowałam jeszcze dwoje dzieci sąsiadów i w drogę.
 
870 KADR pexels alena shekhovtcova 6996066


Matka Polska zasypia „w opakowaniu”

W domu zrobiłam obiad pt. „coś z niczego”. Na szczęście makaron i sos pomidorowy to połączenie idealne i zawsze mam je w domu. No i kto nie lubi spaghetti. Szybki obiad, starszaki wróciły ze szkoły, a my w drogę na stadion. Po drodze zgarnęłam jeszcze koleżankę, która też jest kibicem Lecha, a wyjście było w ramach akcji „Kibicuj z klasą”, więc wpisałam ją na listę opiekunów. Nasz syn bardzo się z tego ucieszył.

Nikt mi jednak nie powiedział, że będą pozamykane ulice i wszędzie dzikie tłumy. Na miejsce zbiórki dojechaliśmy, gdy wszyscy już stamtąd wyszli. Byłam bliska płaczu, a jeszcze musiałam jechać na spotkanie fundacji, w której jestem wolontariuszem - i to na drugi koniec miasta. Ręce mi opadły, ryczeć mi się chciało.

Na moje szczęście wychowawca syna też się spóźnił i mogłam wszystkich przekazać w dobre ręce. Popędziłam na spotkanie fundacji i jeszcze tam kogoś zastałam. Później pędem do szkoły po starszego syna, który miał integrację, z powrotem pod stadion i o północy byłam już w domu. Wszyscy cali, nikt się nie zgubił, tylko ja nie miałam siły nawet umyć zębów i zasnęłam „w opakowaniu”.

Jeśli miewacie takie dni, pomyślcie, że jest na świecie co najmniej jedna osoba, która średnio raz na tydzień ma takie „combo”. Dacie sobie radę. Jeśli macie ochotę się rozpłakać – płaczcie. Pewnie to nie pomoże w niczym organizacyjnie, ale dacie upust swoim emocjom.

Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.
 
CZYTAJ TAKŻE:
 
 
Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com
 
870 Dzialaj z nami
 
Fixed Bottom Toolbar