Wielki Wybuch i co dalej, czyli o konflikcie pokoleń

Wielki Wybuch i co dalej, czyli o konflikcie pokoleń

Agnieszka Dubiel 
 
Kiedyś, za dawnych dobrych czasów, istniał polski poczciwy „konflikt pokoleń”. Zakładał on, że jacyś ludzie żyją obok siebie w pewnej niezgodzie i napięciu emocjonalnym, ale jednak niedaleko. Potem nastały czasy wszechobecnego języka angielskiego i pojawiło się określenie generation gap. Mówiąc jaśniej, taka wyrwa między pokoleniami, może nawet przepaść. Najwyraźniej coś pod powierzchnią ziemi zagotowało się i ta pękła, akurat tam, gdzie znajdowała się rodzina. Odtąd jej członkowie musieli do siebie krzyczeć z daleka, a świat po drugiej stronie widzieli jak przez mgłę.

Potem jednak nastąpił wielki wybuch. Nie wiem, czy był to wybuch pandemii, czy jednak czegoś innego. Tak czy inaczej, rozsadził nam Ziemię i oto nagle każdy znalazł się na osobnej planecie, oddalającej się z coraz większą prędkością od wszystkich pozostałych. Nieodwracalnie. I oczywiście okazało się, że najdalej i najszybciej znikają nam nastolatki…
 
Planeta rodziców
Poproszone wprost, wynurzają się czasem zza swoich drzwi, choć wolałyby tylko przysłać krótką wiadomość o dobitnej treści oznaczającej, że planeta rodziców to naprawdę mało atrakcyjne miejsce.
- Bo ty jesteś takim typowym boomerem – oświadcza jedna z nich, raczej od niechcenia.
- Kim? – dopytuję zaskoczona.
- Boomerem. To, że nie rozumiesz tego słowa to najlepszy dowód, że nim jesteś.
 
Acha. Niewiele się dowiedziałam, poza tym, że pewnie już nie ma dla mnie nadziei. Próbuję jednak, drążę i szukam, często na własną zgubę. Najgorzej jest, gdy wychwycę jakiś dowcip, egzotyczny w swym założeniu, bo roi się w nim od dziwacznych określeń, często rodem z angielskiego, ale użytych w zupełnie nowym, polskim kontekście. Ze zdziwieniem zauważam, jak słówka, które ja musiałam na studiach wykuwać jako strasznie i obco brzmiące, teraz są używane z lekkością i wprawą, choć bez zastanowienia nad źródłem ich znaczenia.
- Czy wiesz, jakie warzywo kłuje swoich kumpli? – pada, jak zwykle, bez ostrzeżenia.
- ?
- Bro-kuł.
Tak, Drogi Czytelniku, nie zrozumiałam. OK, boomer.
 
Wszechświat w telefonie
Czasem jednak nastolatki mają wyjątkowo bojowy nastrój, taki który potrzebuje udowadniać, wykazywać i zmieniać cały świat. Albo przynajmniej sposób myślenia na planecie zamieszkiwanej przez matki. W takich sytuacjach odchodzę od obiadu zupełnie skołowana, a współczująca koleżanka kiwa głową na mój widok, z wyrazem twarzy, który mówi: „znów cię dzieci dopadły?”.
- Ty chyba nie zdajesz sobie spawy, że nikt w naszym wieku nie używa telefonu do dzwonienia ani pisania sms-ów.
- Nie? To jak rozmawiacie z kolegami?
- Nie rozmawiamy.
- Ale tak zupełnie?
- Czasami trochę, jak się spotkamy w kilka osób na czacie, ale rzadko.
- To jak się porozumiewacie?
- Na Messengerze.
- No to, dlaczego wszyscy koniecznie potrzebujecie telefonów i nie możecie bez nich żyć? – zadaję najbardziej naiwne pytanie w swej osiemnastoletniej karierze rodzicielskiej.
- Jakby ci to jasno wytłumaczyć... – wzdycha latorośl. – Bo za bilet w autobusie nie da się zapłacić laptopem. Bo Internet w komputerze czasem wysiada w środku lekcji. Bo mając lekcję otwartą na telefonie można nawet pójść się wykąpać... Bo jeśli położysz telefon na lodówce, to możesz w słuchawkach bezprzewodowych słuchać muzyki ze Spotify podczas zmywania naczyń. Bo jest to najłatwiej dostępny kalkulator, budzik, aparat fotograficzny, notatnik i przypominacz o wszystkim.
 
Znudzone machanie z daleka
Niestety, czasem próbuję się bronić. Wykazać, że wciąż żyjemy w tym samym świecie, skoro wszyscy używamy Internetu, a nawet Facebooka. Spotykam się wtedy raczej z politowaniem:
- I co tam wyskoczyło ci na tym twoim Facebooku? Szesnaście sposobów na ozdobienie kruchych ciasteczek? Porywające. Czy wiesz, że Facebook to takie stare narzędzie, z którego korzystają już tylko ludzie z waszego pokolenia?
- To, dlaczego macie tam konta?
- Bo to jest jedyne medium społecznościowe, gdzie do znajomych można zaprosić rodziców…
To jest właśnie ten moment, gdy uświadamiam sobie, że oto moje maleńkie urocze dzieci machają do mnie z odległej planety. Raczej znudzone.
 
Poprzez kosmiczną przestrzeń
Jednak czasem rozmawiamy. Dobrze, że jeszcze mamy stół i że wszyscy, zupełnie jak przez długie tysiąclecia istnienia ludzkości, wszyscy potrzebujemy jeść. Mamy okazję odłożyć te swoje telefony i laptopy, przedrzeć się przez dzielącą nas przestrzeń kosmiczną i opowiedzieć sobie parę spraw. Jedni wychodzą z tej rozmowy oszołomieni, że znów są rzeczy, o których nie mieli pojęcia. Inni zdruzgotani, że tak proste sprawy trzeba starszym tłumaczyć. Najważniejsze, że możemy czegoś się dowiedzieć. I że potem mamy jeszcze siłę blado się uśmiechnąć nad całym tym zamieszaniem. Tyle nam zostało z dawno zapomnianej wspólnej planety o niemodnej już nazwie: „Ziemia”. Może jeszcze czasem chęć delikatnego podrażnienia się z rodzicem, co w sumie można uznać za przejaw przykurzonej kosmicznym pyłem sympatii:
- Kiedyś to były czasy, a dziś już nie ma czasów – słyszę na koniec takiej rozmowy ulubione podsumowanie nastolatek.
No cóż, zgadzam się. Taka prawda.
 
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
Fixed Bottom Toolbar