Droga przez mękę - czyli nauka jazdy samochodem
- wtkaczyk
- Kategoria: MATKA POLKA

dr Paulina Michalska
Weszłam w ten wiek, kiedy moje własne dzieci zaczynają kurs prawa jazdy. Opowiadałam wam chyba kiedyś, jak sama zdawałam ten najgorszy w życiu egzamin. Obrona pracy doktorskiej w szóstym miesiącu ciąży przed komisją, której niektórzy członkowie widzieli mnie pierwszy raz w życiu na oczy, nie była tak stresująca jak właśnie kurs prawa jazdy.
Dziewięć nieudanych prób
Zaczęłam uczyć się prowadzić „pojazd dwuśladowy” jeszcze na studiach. Pomagała mi wtedy kuzynka. Ustawiła na swoim podwórku wiadra, wbiła w nie kije od szczotki i tam ćwiczyłam manewry parkowania przodem, tyłem, jazdę po łuku… Kto przeżył, ten wie, jakie to trudne. Po dziewięciu nieudanych próbach zdania egzaminu - poddałam się.

Miałam nawet zamiar kupić sobie prawo jazdy na Bema- słynnym swego czasu targowisku poznańskim. Podobno nie były aż takie drogie. Więcej chyba wydałam na lekcje doszkalające, niż wydałabym na tę podróbkę. Ale cóż, uczciwość wzięła górę i gdy moja najstarsza latorośl miała chyba rok, zdecydowałam się zdawać dziesiąty raz.
Mąż i instruktor nie wierzą łzom
Wykupiłam wtedy tyle godzin jazdy, ile normalnie jest w pełnym kursie. I po wielu upokorzeniach („Narkoman szybciej reaguje na zmianę świateł, niż pani!!!” – wydzierał się egzaminator), chęci porzucenia bez słowa egzaminatora w aucie, gdzieś na jakimś przystanku autobusowym, zdałam.
Poryczałam się, gdy wyszłam z tego przeklętego auta. Nikt mnie wcześniej w życiu tak nie obraził jak ten starszy pan, który mnie egzaminował. Przy bramie czekał mój mąż z córeczką i Sławek – mój instruktor. Zobaczyli mnie zaryczaną i uznali, że znowu oblałam. Ale Sławek tylko przez chwilę. Wyparował ze swojego auta i krzyczy: - To niemożliwe, żebyś oblała. Przecież uczniowie „Sławusia” nie oblewają!
Specyficzny był, ale uczyć potrafił.

Trafić „czołgiem” w bramę
Miesiąc później odebrałam swój pierwszy „plastik” i od razu pojechałam do moich rodziców. To nic, że po drodze inni kierowcy na mnie trąbili, wymachiwali rękoma… Ja wzięłam sobie do serca słowa z kursu: „Dostosuj prędkość do swoich umiejętności i warunków panujących na drodze.” Moje dostosowanie było wtedy 80 km/h.
Ale się wyrobiłam, doszkoliłam i teraz potrafię wjechać w bramę nawet naszym dużym autem. Kiedyś nawet wjeżdżałam naszym „czołgiem”, czyli autem terenowym, który z racji swoich gabarytów został tak nazwany przez jednego z naszych znajomych, po tym, jak przyznałam się, że to ja zdewastowałam ławkę przed jego domem, właśnie przy użyciu owego „czołgu”. Teraz mam wrażenie, że zaparkowałabym już każdym autem, jakim bym musiała. Dużym, małym, krótkim, długim…

Gaz, hamulec, hamulec gaz
Dziś naukę rozpoczyna moja najstarsza. Ja – kierowana traumatycznymi przeżyciami - postanowiłam jej pomóc na starcie. Wzięłyśmy auto, pojechałyśmy na polną drogę i zaczęła się nauka. Byłam z niej naprawdę dumna. Ani razu auto jej nie zgasło, nie uderzyłam ani razu głową o deskę rozdzielczą ani o zagłówek. Samochód nie zawył od dodawania gazu bez włączonego biegu.
Pierwsza lekcja zdana na 6! Trochę „schodów” pojawiło się przy zawracaniu. „Gaz, hamulec, hamulec gaz” - jak śpiewał Igor Kwiatkowski - a na koniec nam zgasł. Wylądowałyśmy w polu, a padał deszcz.
Wokół kupa słomy, obornika i wszechogarniające błoto. Oczyma wyobraźni widziałam już gospodarza, który nas wyciąga stamtąd swoim traktorem. Bo i owszem, traktor właśnie zbliżał się powoli w naszą stronę. W razie ugrzęźnięcia ratunek już nadchodził.

Pedał gazu wciśnięty „do dechy”, brązowa breja na szybie i karoserii, ale ostatecznie solidna niemiecka (mam nadzieję, że jednak nie chińska) robota sprawiła, że nasze auto dało radę. Znów byłyśmy na ubitej, twardej drodze. Bez „kangurowania”, płynnie, powoli ruszyłyśmy w drogę powrotną do domu.
Pierwsze koty za płoty. Następnym razem pojedziemy trochę dalej, albo poćwiczymy na parkingu przed naszym wioskowym marketem. Najlepiej w niedzielę, bo wtedy nikogo tam nie będzie. Da sobie dziewczyna radę. Ja dałam, to ona nie da?
A później już nawet sama do babci pojedzie, przywiezie ją do nas. Z imprezki nas odbierze… Jeszcze tylko kilka tygodni i będzie z głowy. Trzymajcie kciuki.
Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.
CZYTAJ TAKŻE:
Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com