Matka z dziećmi - Jak cię widzą, tak cię piszą – czyli Matka Polka wersja idealna

Jak cię widzą, tak cię piszą – czyli Matka Polka wersja idealna

Ostatnio zdarza mi się wiele sytuacji, kiedy ludzie mówią o mnie rzeczy, które zupełnie do mnie nie pasują!

Na przykład: ze spokojem proszę moją córkę w szatni, by ubrała się wreszcie, bo musimy jechać do dentysty i być tam na określoną godzinę. Kto był u dentysty z dzieckiem, które zaczyna panikować, zanim jeszcze usiądzie na fotelu, ten wie, że może się to skończyć kolejnym odwołaniem wizyty. W dodatku do dentysty szła nie córka, ale syn, którego jeszcze musiałam odebrać. Wtedy jakaś mama, która obserwowała mnie z boku, mówi: „Ale ty masz cierpliwość do dzieci! Jesteś taka spokojna i opanowana!”

Pomyślałam sobie: Kochana! Nie widziałaś mnie w akcji „poranne wstawanie”, gdy oprócz maluchów mam jeszcze do podrzucenia dwoje licealistów i studentkę na egzamin! Zaręczam ci, że spokojna to ja nie jestem. Jak krzyknę, to nawet dzieciaki u sąsiadów stają na baczność przy swoich łóżkach. Nota bene, jeszcze mi nigdy sąsiadka za to nie podziękowała…

Podobna sytuacja była po naszej ostatniej „podwójnej randce”. Lubimy tak spędzać czas i zazwyczaj raz na miesiąc, może dwa, spotykamy się z jakimś zaprzyjaźnionym małżeństwem na randce. Wiadomo, na co dzień nie ma kiedy pogadać – trzeba sobie ten czas wywalczyć. I po ostatniej randce spotykam tę znajomą, a ona mi wylewnie dziękuje za ten czas, że to dla nich było takie inspirujące, że naprawdę było im to tak potrzebne… Super się poczułam, ale gdyby nasza randka była dwa dni wcześniej, to nie wiem, czy bylibyśmy dla nich inspiracją...

_60e86d4e-6cb2-438f-ad7f-9570cc258473.jpeg

A hitem była rozmowa z koleżanką, która była świeżo po trudnej sytuacji z córką. Ta córeczka coś nabroiła, mama jej dała jakąś karę i trochę ją zdyscyplinowała, na co ta mała mówi: Nie jesteś dobrą mamą. Inne mamy są fajniejsze i milsze dla swoich dzieci! Na co moja koleżanka: A znasz taką? Ona: Tak! Żona mojego chrzestnego! (czyli ja 😊)

Cieszyć się z takiego komplementu? Hmmm… Powiedziałam koleżance, żeby nie brała tego do siebie, bo gdybym raz krzywo na jej córkę spojrzała albo krzyknęła, to już na bank byłabym gorsza od niej.

Tak to już jest, że chociaż nie udajemy, to na zewnątrz się spinamy, bardziej się staramy, i jakoś bardziej potrafimy wykrzesać z siebie radość, cierpliwość i uśmiech.

Ostatnia niedziela była wyjątkiem, który potwierdza powyższą regułę: byliśmy wszyscy w kościele, ale weszliśmy dość późno i nie było już żadnej ławki w całości wolnej tak, byśmy wszyscy siedzieli razem. Nastolatki skorzystały z zamieszania i usiadły gdzieś daleko w tyle, ja z młodszymi z przodu, a mąż gdzieś po środku. Młodszy syn zachowywał się – jakby to oględnie powiedzieć – nie dość dobrze. Miał jakiegoś focha, nie chciał wstać z ławki, kiedy trzeba było, później stał tyłem, nie odzywał się grzecznie, kiedy zwracałam mu uwagę. Cierpliwość miałam do „Ojcze nasz”, później już ją straciłam i też byłam dla niego niemiła, zagroziłam nawet, że nie zje deseru za karę. A obok siedział taki miły pan, który ciągle się uśmiechał, jego córeczki grzeczniutko siedziały, sielanka po prostu. Przez myśl mi przemknęło nawet: tak… jasne. Dwie córeczki, to kto ma łobuzować, łatwo ma, nie wie, jak to jest z obrażonym chłopakiem z charakterem. W końcu napędzana tymi myślami sama miałam obrażoną minę. A po mszy podchodzi mój mąż i przedstawia mi swojego kolegę – tego uśmiechniętego, który siedział obok mnie.

Z nimi na pewno nie umówimy się na randkę, bo podejrzewam, że kolega po akcji, którą widział, wyrobił sobie zdanie na mój temat i raczej włożył mnie do szufladki „unikaj takich wrednych bab”.

Rada jedna: Zawsze bądź sobą

 

Czytaj także: 

Fixed Bottom Toolbar