Spokojne korzystanie z czasu

apple 1245549 1280Siedzimy na tarasie, Panna H. i ja. Obieramy i kroimy jabłka, które chwilę wcześniej pozbierałyśmy spod drzewka oddalonego o dwa kroki. Jeszcze nie są do końca dojrzałe, nawet osy nie dają się zwabić, ale na kompot już się nadają. Panna H. trzyma w rączce mały nożyk i uczy się przekrawać jabłuszka. Dowiedziała się już, że oglądając nóż można rozpoznać jego ostrą stronę oraz że sam koniuszek kłuje w paluszki. Pokazuję jej, jak chwycić jabłuszko, jak oprzeć je na desce. Mała dziewczynka poznaje nowe słowo: nóż trzeba naostrzyć, nie „natępić”, jak sądziła. Przy okazji uczy się jabłek od nowa: ich zapachu, dotyku, smaku kwaśnego soku ściekającego po rączkach. I tego, jak z byle czego można wyczarować wspaniały kompot. A także tego, jak miło jest siedzieć w letnie popołudnie z mamą na tarasie, gawędząc o niczym i nigdzie się nie spiesząc.

Znam te wszystkie mądrości. Wracają zawsze wraz z zapachem letnich owoców, najlepiej takich nagrzanych słońcem i przyniesionych wprost z krzaczka czy spod drzewa. Mam tę przewagę nad moimi dziećmi, że lato zwykle spędzałam na wsi u dziadków, gdzie owoce mogłam zjadać prosto z krzaczka w ilościach nieograniczonych i gdzie poznawałam prawdziwe krowy, takie od "krowich placków". Pasałam owce z dziadkiem i ganiałam kury z innymi dzieciakami. Albo siedziałam na jabłonce, bo na nią akurat było najłatwiej się wspiąć. W mieście zaś jeździliśmy rowerami na działkę, zwożąc z niej koszyki pełne śliwek, truskawek i winogron – i przerabialiśmy na zimowe zapasy, stojące później w szafce i czekające na zimowe obiady.

Nasze dzieci mają tę przewagę nade mną, że choć nie spędzają wakacji na wsi ani na działce pełnej owoców – mają nasz niewielki ogródek przy domu. Mogą same, codziennie i powoli, obserwować jak lato więdnie w jesień, jak jesień zamarza w zimę i jak znów rozkwita wiosna. Znają smak pierwszej kawy na tarasie, jeszcze w ciepłych swetrach, ale już w promieniach słońca. Znają też ból grabienia liści z trawnika i odgarniania śniegu z podjazdu.
Są to takie bardzo proste sprawy, które przywracają w nas jakiś pierwotny porządek. Uczą spokojnego korzystania z czasu, bez zwykłej nerwowości. Spowalniają oddech i prostują myśli. Pokazują, że w ogródku trzeba trochę posiedzieć, żeby dostrzec chwast czekający na wyrwanie i listek dzikiego wina, który wymaga, by osadzić go na płocie. Trzeba dużo obserwować, żeby widzieć, rozumieć i wiedzieć, co robić. Żeby odzyskać równowagę. W tym roku mamy ją szczególnie zaburzoną, bo po miesiącach przyspawania do komputerów i innej elektroniki, potrzebujemy zwyczajności. Powietrza, słońca, ciepłego jabłka podniesionego z trawnika. Świeżego kompotu i wody zaprawionej gałązką mięty cytrynowej.

Tym razem brakuje nam wyjazdów i przestrzeni, ale korzystamy z zieleni wokół domu. Cieszymy się wakacjami, bo skoro rok szkolny dawno za nami, skoro mogliśmy wreszcie zatrzasnąć z hukiem wszystkie komunikatory – teraz przyszedł czas na prawdziwą naukę. Siedzimy na tarasie i obieramy jabłka.
 
Wakacje to dobry czas, by uczyć się życia.


Pani Łyżeczka
(Agnieszka Dubiel)


Zdjęcie ilustracyjne/fot. Agnieszka Podgórska

Rodzicielstwo jest niezwykłą przygodą. Dla każdego z nas ma ono inny wymiar, ale w wielu kwestiach codzienność nas rodziców jest bardzo podobna. I właśnie taką swoją „codziennością”, subiektywnym spojrzeniem na różne aspekty „bycia mamą” dzieli się z nami w kąciku OKIEMM MAMY jedna z nas - mama - Agnieszka Dubiel, znanna niektórym pod nickiem Pani Łyżeczka. (red.)
Fixed Bottom Toolbar