Potwory w kwarantannie

90486107 1406243812904463 7969269830127714304 nLeżymy sobie w łóżku, ja z maluchami. Jest ranek, nie musimy się śpieszyć do szkoły, bo w ogóle ostatnio donikąd się nie śpieszymy. Nie licząc oczywiście wyścigu, by na czas odebrać wszystkie maile z zadaniami, oddzielić co do druku, co do przeczytania, rozdzielić robotę miedzy wszystkich uczniów (i przedszkolaka, oczywiście też), sprawdzić, wkleić, odesłać, doradzić, obejrzeć i zaakceptować. Ale to wszystko później. Na razie leżymy sobie spokojnie, jest ranek i jest czas na bajki.

   - O czym dzisiaj czytamy? - pytam, zerkając na pokaźny stosik przytargany z półki przez Pannę H.
   - O trzech świnkach - odpowiada ze swym zwykłym łobuzerskim uśmiechem. - Pokaż mi najpierw obrazki.
   Posłusznie otwieram pierwszą okładkę i wskazując palcem wymieniam: świnka pracowita, świnka leniwa, świnka trochę leniwa, ptaszek, kaczka, mucha, drugi ptaszek.
   - A gdzie wilk? - pyta przytomnie Chłopczyk J.
   - Z tyłu, na osobnym obrazku - odpowiadam.
   - TUTAJ! - wykrzykuje jednocześnie Panna H., wskazując palcem na siebie. Wyraz zadowolenia w jej niewinnych oczkach mówi wiele o naturze tej małej osóbki.

Czytamy więc.
 
   - Wyłaź - powtórzyła Panna H. - bo wystarczy, że dmuchnę, i cały ten twój domek się rozpadnie!
   - No to spróbuj - powiedziała drżącym głosem świnka.
   - No to spróbuję - odpowiedziała ze spokojem Panna H.
   Po czym spróbowała. Domek się rozpadł…

Panna H. zawzięcie dmucha w książeczkę, a biedna świnka musi uciekać, by schronić się w domku swej mniej leniwej siostrzyczki. W miarę czytania naszą małą córeczkę ogarnia coraz większy zapał do dmuchania i do gonienia świnek. Oraz do pożerania ich. Niestety, jak wiemy, koniec tej historii jest dla wilka dość bolesny, próbuję więc ochronić dziecko przed przykrymi konsekwencjami jej wyborów. Czytam ostrożnie, wymyślając, jak by tu uratować ten czarny charakter.

   - Będzie próbowała wejść przez komin - powiedziała świnka wcale nie leniwa, spoglądając przez dziurkę od klucza. - Zagotujcie wodę.
   Miała rację. Panna H. wymyśliła, że wejdzie do domku przez komin. Wspięła się na dach, wciągnęła brzuch, weszła do komina i zaczęła się opuszczać. Ale bez nerwów proszę - na dole czekała ją…

   - …miła niespodzianka, bo świnki zaprosiły ją na herbatkę, po której żyły wszystkie w zgodzie długo i szczęśliwie - kończę z ulgą, badając ukradkiem reakcję Panny H.
   - Nieeee - jęczy niezadowolona. - Ja jestem prawdziwym wilkiem, ja mam się poparzyć!
   - No dobrze - mruczę pokonana. - Niech ci będzie.
   
   - Łaaaaał!... - wrzasnęła, wyskakując z garnka.
   A zrobiła to tak energicznie, ze wyleciała przez komin, jakby ją wystrzelono z armaty.
   - Chyba już Panny H. nie zobaczymy - powiedziała świnka leniwa.

Świnki się cieszą, a mnie robi się żal córeczki. Kiedy jednak widzę wyraz dzikiej satysfakcji w jej oczach, zaczynam się niepokoić nie na żarty. Bo może to nie tylko wpływ dziecięcych zabaw ze starszymi braćmi? Może ona naprawdę ma w sobie coś z czarnego wilka?

Dalej jest nie lepiej. Następna książeczka bowiem opowiada o odwiecznym i nigdy nie słabnącym konflikcie miedzy braćmi: wawelskim Chłopczyku J. i o Królu S.

   Na górze w zamku, mieszkał Król S., a na dole, pod zamkiem, mieszkał Chłopczyk J.
   - Pójdziesz sobie?! - próbował go czasami przepłoszyć król S., wychylając się z okna swojej komnaty.
   - A kysz, chłopczysko przebrzydłe!
   Ale Chłopczyk J. niewiele sobie z tego robił.
(…)
   Pił i pił, i pił, i pił, i pił - a wszyscy krakowianie stali na murach otaczających miasto i patrzyli, co też się zaraz wydarzy.
   - Pękłbym, gdybym tyle wypił - powiedział król S.
   Ledwo przebrzmiały jego słowa, rozległo się wielkie bum!
   - Pękł! Pękł! - wrzasnęli uradowani krakowianie.

   - Aż tu nagle Chłopczyk J. zregenerował się, machnął ogonem i zburzył mury miasta. Wpadł do Krakowa, pożarł wszystkich mieszkańców (z królem S. na czele), a potem do końca życia żywił się ich zapasami mięsa - słyszę z drugiej strony, tej, gdzie synek spokojnie przytula się do mamusi.

Patrzę uważnie na moje niewinne słodkie stworzonka leżące ze mną pod jedną kołdrą i zaczynam odczuwać lekki niepokój. Skoro po tygodniu siedzenia w domu z małych dzieci wychodzą takie potwory, to naprawdę strach opuścić własną sypialnię. Bo czasem trzeba przecież przygotować śniadanie, nastawić pranie, posprzątać. Rozdzielić dzienną porcję zadań szkolnych do wykonania. A tu w każdym kącie ktoś siedzi i nie wiadomo, co sobie myśli. Proszę też się nie dziwić, że z coraz większą ostrożnością wchodzę do pokoju nastolatek. Zwłaszcza, gdy jeszcze przed przekroczeniem progu, słyszę z kąta złowieszcze pytanie:
   - Hm?

Wszak nigdy nie wiadomo, co mnie czeka dalej…


Pani Łyżeczka
(Agnieszka Dubiel)


Zdjęcie ilustracyjne/fot. Agnieszka Podgórska
Fragmenty bajek pochodzą z serii „Kolekcja Dziecka”, autor: Grzegorz Kasdepke, wyd. Agora SA, Warszawa 2006


Rodzicielstwo jest niezwykłą przygodą. Dla każdego z nas ma ono inny wymiar, ale w wielu kwestiach codzienność nas rodziców jest bardzo podobna. I właśnie taką swoją „codziennością”, subiektywnym spojrzeniem na różne aspekty „bycia mamą” w kąciku OKIEM MAMY dzieli się z nami jedna z nas - mama - Agnieszka Dubiel, znanna niektórym pod nickiem Pani Łyżeczka. (red.)




Fixed Bottom Toolbar