Matka Polka. Urodzić gdzie się da
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Matka Polka. Urodzić gdzie się da

dr Paulina Michalska

Mam przyjaciółkę, która mówi na mnie Polka. Trochę od „Matki Polki”, a trochę od mojego imienia. Zdrobniale zwraca się do mnie Poleczko. Więc jako „Matka Polka” i „Matka Poleczka” wpadłam na pomysł, by trochę o tym naszym wielodzietnym życiu opowiedzieć.

Dziś ciąg dalszy porodowych opowieści.


Narodzona w aucie

Oglądane czasem komedie, w których kobieta nie zdąży dojechać do szpitala i rodzi w aucie, a taksówkarz jest położną, śmieszą nas, jak myślę, tylko przez chwilę, bo później i tak mówimy sobie „Eeeee… to niemożliwe”.

Jednak, kiedy przeżyje się to na własnej skórze – wtedy jest o czym opowiadać latami. Tak było z koleżanką mojej przyjaciółki. Miała wszystko zaplanowane od A do Z. W dzień porodu – starszy synek lat dwa - pojedzie do zaprzyjaźnionej rodzinki, a po drodze wszyscy zatrzymają się przed szpitalem. Mama wysiądzie – załatwi wszystkie papiery, wywiad etc., tata w tym czasie zawiezie Małego dwie ulice dalej i wróci do żony.

Plan idealny. Jak zaplanowali – tak zrobili. Z małą tylko różnicą. Wody płodowe odeszły już w aucie, na parkingu dopadły ją skurcze i Mały uczestniczył w porodzie swojej siostrzyczki usadowiony wygodnie z tyłu samochodu i zajadający chrupka w foteliku. Tata zadzwonił do szpitala, by ktoś z izby przyjęć przyszedł po żonę i córeczkę, a on w tym czasie odwiózł Małego pod opiekę przyjaciół.


Przyjemne ciepło w domowym łóżku

Poród w domu to marzenie niejednej kobiety. Wiele moich koleżanek rodziło w domu, bo tak to sobie zaplanowały. Opowiadają przy tym cudowne historie o naturalnym przebiegu tego wydarzenia, bez stresów i popędzania. Niektóre jednak urodziły, bo tak się cała akcja potoczyła. Przez przypadek.
Dwoje dzieci urodziła w domu również A. z opowieści o porodzie w rajstopach na izbie przyjęć. Wtedy z kolei J. wysłał do nas SMS z wiadomością „Byłem położną”.

Jedna z historii sięga lat 70-tych ub. wieku, kiedy porody domowe już wyszły z mody i jeszcze na nowo do niej nie powróciły. Nasi znajomi, małżeństwo G. i A. (spokojnie mogliby być naszymi rodzicami – moimi, w każdym razie, na pewno), podczas pierwszej ciąży czytali dużo opracowań prof. Fijałkowskiego i innych propagatorów porodów naturalnych, ale nie planowali, by rodzić w domu.

PRL w pełni, blokowisko, jakieś wysokie piętro… Ale pewnej nocy G. budzi w środku nocy A. i mówi: „A.! Obudź się, zaczyna się!” A. ze spokojem w półśnie: „G., spokojnie… Śpij sobie jeszcze, śpij”. I tak chyba tej nocy sytuacja powtórzyła się ze dwa razy. Aż w końcu A. poczuł w łóżku przyjemne ciepło. Co za uczucie. To były wody płodowe. Skoczył na równe nogi, ale było już za późno. Zaczął się poród.

Odebrał go więc, a później zadzwonił po pogotowie. Ponieważ potrzeba było kilku osób do niesienia noszy i bobasa, każda para rąk się przydała. Przyszedł też kierowca karetki, który na widok dziecka, krwi i porodu zemdlał w przedpokoju. Trzeba go było cucić i dopiero, kiedy doszedł do siebie mogli pojechać.

Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
Fixed Bottom Toolbar