Dzień bez telefonu komórkowego
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Dzień bez telefonu komórkowego

Agnieszka Dubiel
 
Brzmi nieźle, prawda? Zamykam oczy i widzę tę sielankę: cały jeden dzień wolności. Nikt nie dzwoni, żadnej czynności nie muszę porzucać, by podnieść słuchawkę. Brak rozmów przychodzących z rozmaitych „call center”. Dzieci na „detoksie cyfrowym”, odpowiadają na pytania zaraz po tym, jak je zadałam. Zajmują się tysiącem zwykłych rzeczy, patrzą człowiekowi w oczy, a może nawet czasem czytają książki. Papierowe. Słowem: zupełnie jak za naszych czasów: wolność, sielanka i budowanie relacji.
 

Nie ma problemu?

- Dzień bez telefonu komórkowego? – pyta czternastolatek. – Nie ma problemu. Dziś taki miałem, jutro taki będzie, właściwie do końca wakacji tak mogę. Jeśli potrzebuję, na Internet mogę wejść z komputera.
 
Zazdroszczę mu. Ja też mogłabym żyć bez telefonu komórkowego, ale chyba trochę krócej niż jeden dzień. Tak mniej więcej do momentu, gdy postanawiamy zupełnie analogowo wybrać się na basen. Trzeba by sprawdzić cennik i godziny otwarcia. Może są jakieś zniżki, limity wejść albo inne istotne informacje, z którymi należy się zapoznać? Kolejne sytuacje sypią się same:
- Gdzie leżą kluczyki? Może znów u męża w kieszeni? Muszę tylko szybciutko zadzwonić, może mi wskaże, w której kieszeni i czy ta część garderoby została akurat w domu.
- Jak wygląda jaguar i czym różni się od ocelota? Zaraz sprawdzimy, zajmie nam to jakieś trzy minuty.
- Czy grając w Scrabble można ułożyć słowo „dy”?
- O której odjeżdża następny autobus?
- Trzeba kupić bilet kolejowy, żeby młodzież w przyszłym tygodniu mogła wyjechać.
- Zadzwonić do przychodni po receptę.
- Złożyć życzenia koleżance.
- Umówić się na spotkanie.
- Zajrzeć na stronę ulubionego tygodnika.
- Podtrzymać na duchu koleżankę uwięzioną w domu z chorymi maluchami.
 
Podsumowując, dość szybko orientuję się, że dzieci, a nawet młodzież, są w stanie przeżyć ten dzień czy tydzień bez telefonu. Dla mnie to już za trudne. I pewnie jeszcze dla starszych nastolatków także, tych, które weszły w posiadanie bardziej nowoczesnych urządzeń.
 

Po prostu się zmieniliśmy

Tak, mam dość widoku młodzieży zamkniętej w maleńkim pudełku trzymanym w dłoni. Denerwuje mnie znajomy sprawdzający dyskusje internetowe w czasie rozmowy przy stole. Chciałoby się wyrzucić całą tę elektronikę i zażyć prawdziwego przaśnego życia. Poprzestać na kołysce i piecu chlebowym.
 
Ale tak do końca już się nie da. Po prostu zmieniliśmy się my, nasz sposób działania i funkcjonowania. Nie idziemy na dzień przed wyjazdem na przystanek autobusowy, żeby sprawdzić rozkład jazdy. Nie dzwonimy na informację kolejową i zazwyczaj nie stoimy w kolejkach do kasy. Trochę jednak denerwuje osoba, do której nie można się dodzwonić i która nie odpowiada na smsy wtedy, gdy akurat jest potrzebna…
 
Pamiętacie te piękne dni, gdy człowiek był wolny, bez dodatkowego obciążenia w kieszeni? Umawiał się na jakiś dzień i jakąś godzinę i tyle? O ile wszystko poszło według planu, oczywiście, bo inaczej marny był jego los. Wylądowanie na obcym osiedlu po drugiej stronie miasta po tym, jak się zgubiło adres docelowy, było dość przerażającym przeżyciem. Podobnie jak szukanie budki telefonicznej w zapadłej górskiej miejscowości, by poznać wyniki rekrutacji na studia (ktoś inny musiał się pofatygować i przeczytać listę wywieszoną na drzwiach…). Albo czekanie godzinami na poczcie na zamówioną rozmowę międzymiastową… Większości takich atrakcji już w zasadzie nie pamiętamy, resztę wspominamy z sentymentem, który wcale im się nie należy.
 

Zasada umiaru

Oczywiście możemy wpaść i w drugą skrajność. Uważam za przesadę kontrolowanie dziecka na każdym kroku. Nie wymagam, by zdawało mi relację co pół godziny, czy wsiadło już w autobus i czy z niego wysiadło. Ale wymagam, żeby miało telefon na wypadek jakiejś nieprzewidzianej sytuacji, późniejszego powrotu czy zmiany trasy.

A dzień bez telefonu komórkowego? Z radością wysyłam dzieci i młodzież na obozy i wyjazdy, na których obowiązuje „detoks”. Wiem, że są pod dobrą opieką, że nieźle się bawią i jest to ich przestrzeń wolności, bez rodzicielskiej kontroli, a nawet bez konieczności szukania dodatkowych rozrywek w urządzeniach. Nie dziwi mnie, gdy nie dzwonią codziennie. Nie dziwi, gdy nie zadzwonią ani razu przez dwa tygodnie. To ich czas. I mój czas. Ale w momencie powrotu, umawiania się na odbiór czy spotkanie – wtedy już bez telefonu ani rusz.
 
W ten sposób wracamy do zasady umiaru, wyważenia i rozsądnego korzystania z dóbr materialnych. Od zawsze. Jak Sokrates…
 
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
 
Baner790x105 Zakonczenie artykułu WERSJA 4
Fixed Bottom Toolbar