Wszystko na czerwono - czyli wielkie bum!
- wtkaczyk
- Kategoria: MATKA POLKA

dr Paulina Michalska
To było jakieś troje dzieci temu. Po bardzo długim pobycie w szpitalu (tak długim, że własne, wtedy trzyletnie, dziecko mnie nie poznawało), musiałam na nowo odbudować relację z najstarszą córką.
Zabawa z garnkiem w tle
Sześć tygodni to dla takiego malucha szmat czasu. Gdy wróciłam do domu, córka mnie niemalże nie poznała. Zatem korzystając z tego, że młodsza zasnęła (to z jej powodu w tym szpitalu byłam), postanowiłam pójść na plac zabaw ze starszą.
Nic wielkiego, gdyby nie fakt, że zostawiłam na gazie garnek z gotującą się pastą w słoikach. Był sierpień, sezon na pomidory w pełni, ceny tak niskie, że grzechem byłoby nie zaprawić czegoś na zimę. Nie wiem czy wszyscy tak mają, ale u nas w Poznaniu każdy myśli, jak by tu zaoszczędzić. A wiadomo – pomidorówka smakuje najlepiej z własnych pomidorów, a nie z jakiś koncentratów. Zapachniały mi te pomidory, przytargałam kilka kilogramów do domu, obrałam, pokroiłam i postanowiłam zawekować. Przed wyjściem na plac zabaw uprzedziłam męża, że zostawiam garnek ze słoikami na malutkim ogniu. Chciałam, żeby miał na niego oko.

Zabawa na placu zabaw była przednia. To były czasy, kiedy jeszcze nie było smartfonów, matki nie szalały z robieniem zdjęć każdej babce z piasku, ale bawiły się razem z dziećmi lub rozmawiały z innymi mamami na ławeczce. Ja wybrałam tę pierwszą opcję czyli zabawę z córką. Chciałam, żebyśmy znowu „złapały” kontakt.
Mąż w czerwone ciapki
Kiedy tak niczego nieświadoma bawiłam się w najlepsze w kawiarenkę w piaskownicy, zadzwonił mój telefon.
- Wracaj do domu i szykuj się na wielkie sprzątanie.
- Wracaj do domu i szykuj się na wielkie sprzątanie.
To był mój mąż. Zastanawiałam się, co też mogło się stać w tę zaledwie godzinę mojej nieobecności. Ale zebrałyśmy z najstarszą córką nasze zabawki i powędrowałyśmy do domu.
W drzwiach przywitał mnie mąż, tego dnia ubrany w białe spodenki i białą koszulkę, które teraz były całe w czerwone ciapki. Czerwona paćka była też na jego twarzy i włosach. Nad prawym łukiem brwiowym miał przyklejony taśmą klejącą wacik kosmetyczny, który lekko już przesiąknął krwią.

Oczywiście na taki widok parsknęłam śmiechem, który przeszedł w napad niepohamowanego rechotu. Gdyby wzrok mógł zabijać, już byłabym martwa.
- Mogłem zginąć, a ty się śmiejesz? Tętnicę sobie przeciąłem, a ty płaczesz ze śmiechu?
Coś tam na tej anatomii się znam (miałam wprawdzie z egzaminu na studiach „dość dobry” czyli 3+) i jeśli dobrze kojarzę przez łuk brwiowy nie przechodzi żadna tętnica ale to nie był dobry czas, by dyskutować o anatomii, gdy lała się krew.
Weszłam do kuchni i oniemiałam z wrażenia. Szafki, okno, sufit, podłoga, lodówka, słowem wszystko było w czerwonej paćce. Naokoło kuchenki potłuczone słoiki. Wyglądało to tak, jakby przed chwilą eksplodował tu granat z pomidorami. Bo i rzeczywiście eksplodował. Ale cały garnek pomidorów!
Praw fizyki nie oszukasz
Oczywiście mogłam się liczyć z tym, że mój mąż zajęty pracą, nie będzie myślał o pomidorach. Dopiero, gdy wygotowała się cała woda w garnku i jeden ze słoików pękł, a wyciekająca pasta zaczęła się przypalać, mój mąż przypomniał sobie o zaprawach. Wszedł do kuchni, odchylił pokrywę garnka i odruchowo chwycił dzbanek z wodą, żeby ugasić spaleniznę. Każdy fizyk wie (i każda Matka Polka też), że w takiej sytuacji nie wolno wlewać wody do gara! Ale nie facet! Wlał więc te wodę i wszystkie słoiki eksplodowały! Odłamek szkła przeciął mu łuk brwiowy. Nie mógł znaleźć plastra, więc wziął z łazienki płatek kosmetyczny, przyłożył do rany i przykleił taśmą klejącą, żeby się trzymał. Wyłączył w międzyczasie gaz pod feralnym garnkiem i zadzwonił do mnie.

Chyba nie muszę wam opowiadać, ile godzin musiałam to wszystko sprzątać? Niestety, ze ścian nie zeszło tak dokładnie, więc czekało nas jeszcze malowanie. Przez kilka lat opowiadanie tej historii było w naszej rodzinie zakazane. No, może nie do końca. Było zakazane opowiadanie jej przeze mnie, bo zawsze płakałam ze śmiechu na jej wspomnienie. Dziś już nawet mój mąż się lekko uśmiecha na wspomnienie tego dnia. Oczywiście zapytałam go, czy mogę wam ją opowiedzieć. Zgodził się, ale ceną jest kolacja we dwoje. I super! Mam tekst i mam romantyczny wieczór!
Zatem, jeśli marzycie o romantycznej kolacji we dwoje, to lepiej zaplanujcie ją tradycyjnie. Nie eksperymentujcie z garnkami i wybuchami. Zaczyna się weekend, więc warto się po prostu dokądś wybrać.
Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.
CZYTAJ TAKŻE:
Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com