Wsiąść do pociągu - czyli Matka Polka podróżuje w czasie i przestrzeni
- wtkaczyk
- Kategoria: MATKA POLKA

dr Paulina Michalska
Znacie na pewno piosenkę „Jedziemy na wakacje” Igora Kwiatkowskiego. Jeśli jednak ktoś przez przypadek jeszcze jej nie słyszał – polecam. Naprawdę, można czuć się pocieszonym po jej wysłuchaniu. Najlepiej zrobić to kilka razy, żeby „na bank” dotarło. Kilka zwrotek mogłabym nawet zapożyczyć. Nie mamy psa i nikt u nas nie wymiotował w drodze, ale czuję jakby momentami ktoś pisał o nas.
Ogrodowe przyjęcie urozmaicone praniem
Jedyny tydzień, który mogliśmy spędzić całą rodziną na wyjeździe zaczął się dosłownie dzień po powrocie naszych starszych dzieci z dwutygodniowej objazdówki po Europie a dwa dni po naszym tygodniu na łódce. W ten jeden jedyny dzień wcisnęliśmy jeszcze imprezę ogródkową – coroczne wydarzenie, na które wszyscy, którzy na nie czekają spotykają się właśnie u nas, a gośćmi honorowymi są nasi znajomi z Anglii.

W salonie nierozpakowane torby z żagli, do których starszaki dołożyły jeszcze swoje. Kolejni goście dzwoniący do furtki. „Spinki” nie miałam, bo to przecież sami swoi. Wiedzieli w jakiej sytuacji jesteśmy. Między robieniem sałatki a nakrywaniem do stołu, wstawiałyśmy ze starszymi córkami kolejne pralki z brudami. Później goście pomagali nam to rozwieszać. Suszarek zabrakło, więc rozwinęliśmy linkę, jak na wieś przystało. Zrobiło się swojsko. W sumie osiem pralek czystego prania zawisło na wielu, wielu metrach sznurka. Pogoda w nocy na szczęście dopisała.
Mężowskie przesłuchanie
Od rana następnego dnia zaczęło się pakowanie.
- Gdzie moje koszulki? Kto mi zwinął majtki? Oddajcie mi moje majtki!!!
- A widział ktoś moje sandały?
- Bierzemy dmuchaną meduzę i krokodyla?
I tak do znudzenia… Najczęściej powtarzaną frazą było oczywiście: „Maaaamooooo”. Mąż ze stoickim spokojem kończył jeszcze jakieś superważne sprawy na komputerze. Jemu zostało już tylko ładowanie auta.

Wreszcie ruszyliśmy. Napad głupawki, przyśpiewki, kłótnie i fochy, to wszystko sprawiło, że i ja po kilkudziesięciu kilometrach wybuchłam. Zawsze tak mam, kiedy jedziemy już (według mnie) spokojnie, mąż znienacka wyskakuje ze swoim „przesłuchaniem”: - A krem z filtrem wzięłaś? A tylne drzwi zamknięte? Gaz wyłączony? Okna zamknięte? Śmieci wyrzucone? Pomidory podlane? A chleb wzięłaś?
Uwierzcie, on tak może długo. Poziom „wnerwienia” w skali do stu – dwieście.
Prezydent blokuje Hel
Po kilku godzinach wysłuchiwania: - Daleko jeszcze? Mamo on mnie dotknął stopą! On się na mnie dziwnie patrzy! Mamo a on się rozpycha! Mamo siku mi się chce! i wielu innych, których tutaj nie przytoczę, dotarliśmy wreszcie nad Bałtyk.

Stare kąty, zachód słońca (bo dojechaliśmy wieczorem), szybki rzut oka na okolicę i mogliśmy wreszcie odpocząć. Na szczęście pogoda nam dopisała i większość czasu przesiedzieliśmy na plaży.
Jednak jednego dnia postanowiliśmy pojechać na Hel. Zanim się „wygrzebaliśmy”, zrobiło się południe. Autem nie dojechaliśmy nawet do Władysławowa, w którym wszystkie drogi dojazdowe były zamknięte, bo podobno Prezydent miał tamtędy przejeżdżać. Przesiedliśmy się więc w jakieś wiosce na pociąg. Super przygoda - przemknęło mi przez myśl. Jak za starych, dobrych czasów.

Śledzie w pociągu
„Ale śmierdzi! Możemy się przesiąść?”. Okazało się, że jedyne wolne miejsca były przy toalecie i rzeczywiście zapach nie był najprzyjemniejszy. Nie przesiedliśmy się, bo nie było gdzie. I tak mieliśmy szczęście, że usiedliśmy.
Jednak powrót z Helu to był istny Armagedon! Choć przyszliśmy na stację dwadzieścia minut przed czasem (wiem…, sama jestem w szoku), prawie nie mogliśmy wejść do pociągu, tyle osób już w nim było. Ale ku mojemu zdziwieniu, po nas weszło jeszcze co najmniej trzydzieści osób. Staliśmy upakowani jak śledzie w puszce, a z tyłu napierali na nas kolejni pasażerowie.
Czułam, jakbym jechała metrem w Chinach (to z tej piosenki Kwiatkowskiego). Dzieciaki płakały, starsze panie (bez obrazy, ale tak wyszło) gderały na młodzież, że taka niewychowana, młodzież siedziała na podłodze zapatrzona w swoje telefony, nasze dzieciaki o dziwo uśmiechnięte od ucha do ucha, ja trzymałam się jakiegoś uchwytu tuż przy głowie jednej z pasażerek.

Pas transmisyjny dla batoników
Marzyliśmy o miejscach siedzących, choćby i przy śmierdzącej toalecie. Mąż prawie na drugim końcu wagonu. Nagle nasza najmłodsza woła mnie: - Mamo! A możesz mi podać batonika? Plecak na półce, córka oddalona ze sześć osób ode mnie, ale pomyślałam, co mi tam, spróbuję.
Zdjęłam plecak, a pan siedzący pod tą półką, na której leżał mój bagaż, wymownie strzepał sobie piasek, który wysypał się z kieszeni mojego plecaka podczas zdejmowania go. Wyjęłam batoniki dla wszystkich dzieci i utworzył się pas transmisyjny. Batoniki wędrowały z rąk do rąk pasażerów, by w efekcie dotrzeć do moich dzieci.
Jak za czasów PRL-u. Tak sobie skojarzyłam. I Jastarnia po drodze, w której moi rodzice spędzili swoje pierwsze wczasy po ślubie… Rozmarzyłam się.
Kształcąca podróż w czasie i przestrzeni
Dobrze, że klimatyzacja była w tym pociągu, bo chyba z tej duchoty i ścisku ludzie padaliby jak kawki. Pociąg opustoszał we Władysławowie, czyli jedną stację przed naszą, na której zostawiliśmy auto. Usiedliśmy na te przysłowiowe pięć minut. Nikt nie marudził, wszyscy byli wdzięczni, że wreszcie można odetchnąć. Wysiedliśmy po pięciu minutach i każdy z ogromną ulgą usiadł w aucie.

Podróże kształcą. Bez wątpienia. Można się nawet przenieść w czasie do tych lat, które minęły i poczuć ich ducha, stojąc godzinę w pociągu, jak kiedyś. Mówię wam, spróbujcie choć raz pojechać dokądś pociągiem, ale takim przeładowanym. Będziecie mieli argument, żeby uciszyć kłócące się dzieciaki w aucie: - A pamiętacie jak jechaliśmy ściśnięci w pociągu? Więc nie narzekajcie, że brat was szturcha. Zawsze mogłoby być gorzej.
Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.
CZYTAJ TAKŻE:
Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com