Wakacyjne przygody na jeziorach, czyli jak przetrwać burze i wyplątać się z wodorostów
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Wakacyjne przygody na jeziorach, czyli jak przetrwać burze i wyplątać się z wodorostów

dr Paulina Michalska

Lato w pełni, czas wakacji, wyjazdów a co za tym idzie przygód.


Urlop z żeglarską rodziną

Od trzech lat głównym naszym rodzinnym wyjazdem stał się rejs po Mazurach z grupą niesamowitych ludzi z Gdańska, Wrocławia i Poznania. Jest też rodzina z Belgii. Dołączyliśmy do tej ekipy i od razu zostaliśmy przyjęci z otwartymi ramionami. Poczuliśmy się jak wśród dobrych znajomych. Dziś stali się nam bliżsi, znamy ich z imienia, nazwiska, z liczby dzieci, wnucząt etc. Wiemy, co tam u kogo przez rok się wydarzyło, komu urodziło się dziecko, kto przeszedł na emeryturę… Słowem – stali się naszą niemalże żeglarską rodziną.
 
870 pexels maksim goncharenok 5046354
 
Pokochaliśmy te wyjazdy. Nawet ja – średnio potrafiąca pływać matka wielodzietna. Mąż obiecywał mi, że zabierze mnie na łódkę, na Mazury, gdy już będę potrafiła pływać. Niestety w tej materii jestem dość oporna, ale z „pamelką” (taka pomarańczowa bojka do pływania), pasem wypornościowym i z płetwami już jakoś sobie radzę. Dziecięce rękawki już niestety nie wchodzą na moje bicepsy. Po kilkuletnich namowach kolegi – zdecydowaliśmy się.


Rejsy pełne przygód

Łódek zazwyczaj jest kilkanaście, w porywach nawet ponad dwadzieścia. I powiem wam szczerze, że bez tych ludzi nie wyobrażam sobie żeglowania. Co my byśmy bez nich zrobili?

Ale miało być o przygodach. No to poczytajcie.

Pierwszy rejs – ten na zachętę, żebyśmy złapali bakcyla żeglarstwa, przeszedł bez żadnych przygód. Pogoda idealna, załoga (czyli my i nasze dzieci, bo każda rodzina pływa na osobnej łódce) się spisała, zapragnęliśmy rok później popływać przez dwa tygodnie, zamiast jednego.


Przez burzę do mariny

 
870 pexels johannes plenio 1118874
 
Drugi rejs był już pełen przygód. Pierwszy tydzień minął jak z bicza strzelił. Nadszedł drugi i zaczęły się przygody. Płynęliśmy właśnie na Śniardwach, gdy w połowie drogi zastała nas burza. Zawracać? Płynąć dalej? Płyniemy dalej.

Gdy zobaczyłam mojego męża w kapoku na pokładzie – wiedziałam, że jest „grubo”. Byliśmy mokrzy do ostatniej nitki. Za nami burzowe chmury, przed nami pioruny. Gdy dopłynęliśmy do mariny, do której mieliśmy dopłynąć tego dnia – przywitały nas oklaski tych załóg, którym udało się to przed nami. Było ich niewiele.


Uwolnić miecz od wodorostów

Żyłam tylko nadzieją, że drugi dzień będzie słoneczny. I był! Czułam, jakby spadło ze mnie 100 kg! Wypływamy, ale nie możemy opuścić miecza (to ta płetwa pod spodem łódki dla niewtajemniczonych), a bez niego nie mamy stabilności.

Okazało się, że wciągając go przed płycizną, zgarnęliśmy wodorosty. Nijak nie można się do tego miecza dostać od środka, trzeba przechylić łódkę i wygrzebać te wodorosty. Najlepiej na jakimś piaszczystym brzegu.
 
870 child 2125964 1280

Z pomocą przyszła nam jedna z załóg. Związaliśmy linami nasze burty i jak jakiś katamaran dopłynęliśmy na najbliższą plażę. A tam, ku uciesze znudzonych plażowiczów (głównie tych płci męskiej, którzy - jak wiadomo - dla rodziny zrobią wiele, więc leżą z żonami i dziećmi na piasku, choć strasznie ich to nudzi), położyliśmy łódkę na boku. Dwunastu chłopa ciągnęło za linę, przywiązało ją do pobliskiej latarni, a pozostali jakimś drutem wyciągnęli kilka kilogramów wodorostów i uwolnili nasz miecz.


Jelitówka wyłącza sternika

Po kilku godzinach żeglowaliśmy już do następnego portu. Wychodząc na pomost, powiedziałam tylko, że mam nadzieję, że to ostatnia przygoda i że boję się jutra. Nie musiałam długo czekać. O północy zaczęła się na pokładzie walka z jelitówką. Niestety, największą walkę toczył mój mąż – jedyny sternik w naszej załodze.
 
870 pexels cottonbro 4928901

To był przedostatni dzień rejsu. Za dwa dni trzeba było łódkę oddać. Musieliśmy rano wypłynąć ze wszystkimi. Ha! Ale jak? Po drodze była jeszcze śluza do pokonania, że o drodze powrotnej przez Śniardwy nie wspomnę.

Poszłam więc do naszego komandora (tak! Mamy prawdziwego komandora!) powiedziałam, że szukam skippera (kogoś, kogo się wynajmuje do sterowania łódki). Myślał, że żartuję. Bardzo bym chciała, ale jakoś nie było mi do śmiechu, uwierzcie.

I tak doszło do barteru załogantów naszej łódki i łódki o wdzięcznej nazwie „Marian”. Od nas najstarsza córka przeszła do „Mariana”, a u nas zagościł Andrzej. To on przejął ster, gdy mój mąż z miską u boku leżał pod pokładem i ledwie dychał.


Po pachy w wodzie w śluzie

Nic nie zapowiadało przygód, które nas jeszcze miały czekać. Wspominałam o śluzie? A tak! Nie cierpię śluz. Szczególnie w kierunkach, w których następuje wypełnianie się wnętrza śluzy i podnoszenia poziomu wody. Oznacza to, że wewnątrz śluzy upycha się najwięcej łódek, ile się da, bo później przecież odsuną się od siebie, gdy poziom wody się podniesie.
 
850 floodgate 1774703 1280

Dla mnie – jedno z gorszych doświadczeń. Dopłynęliśmy jako pierwsi i Andrzej poprosił mnie, bym przycumowała łódkę do betonowego nabrzeża. Musieliśmy czekać aż wypłyną łódki, które były w śluzie.

Gdy wrota zaczęły się otwierać Andrzej rzucił komendę, bym odcumowała łódkę, lekko odepchnęła dziób i wskoczyła na pokład. Wszystko poszło gładko – odcumowałam, odepchnęłam, ale nie wskoczyłam. W ostatniej chwili złapałam się burty, ale po pachy byłam w wodzie.
Mój mąż, gdy usłyszał plusk, zebrał ostatnie swoje siły i wyskoczył na pokład myśląc, że któreś z dzieci wpadło do wody. Wciągnął mnie na pokład i wrócił do leżenia.


Płynąć, czy nie płynąć?

 
870 boat 358295 1280
 
Myślałam, że to już ostatnia przygoda. O słodka naiwności! Ku naszemu zaskoczeniu – na Śniardwach zastała nas znowu burza, ale tym razem skryliśmy się na brzegu jakieś małej wysepki. Przeczekaliśmy tam dwie godziny. Później jeszcze tylko uciekaliśmy przed łódką pełną pijanych ludzi (niestety sternik też był w stanie „wskazującym na spożycie”), wzywaliśmy policję, by ostatecznie dopłynąć do przystani docelowej.

Jak się słusznie domyślacie – kawy to ja nie piłam jeszcze przez kilka tygodni. Pierwsza myśl była taka, by w następnym roku (czyli w obecnym) nie płynąć. Później śmiałam się już z tego i opowiadałam jako anegdotkę: byłam, widziałam, przeżyłam.
 
870 870 sailboats 2176492 1280

Ten rok nie był aż tak obfity w przygody. Dwie burze, ale na lądzie i jedno lądowanie na brzegu w trzcinach, gdy podmuch wiatru zdmuchnął nas jak piórko. Wtedy już się rozpłakałam. Wróciliśmy do domu w jednym kawałku każdy. Kolejny sukces za nami.

Tak. W przyszłym roku też popłyniemy. Życzę sobie, by przygody z 2021 roku już się nie powtórzyły. A wam w połowie wakacyjnego czasu życzę wielu przygód – niekoniecznie podobnych do naszych, ale takich, które będziecie wspominać z rodziną jeszcze dłuuuugie lata.

Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com
Fixed Bottom Toolbar