Na przekór maturze – czyli o lataniu samolotem
Zdjęcie: Pixabay.com

Na przekór maturze – czyli o lataniu samolotem

dr Paulina Michalska
 

Mogłabym napisać o maturze, o niepotrzebnym stresowaniu młodzieży, o tym, że na studiach matura jest co semestr, o stresie, o radzeniu sobie z nim, ale nie napiszę. Już się przejadło. A rodzicom maturzystów na bank.

 
870 Dzialaj z nami


Tanie loty i prześwietlenia w kapsule

Dziś napiszę Wam o przygodach podróżniczych. Wakacje w końcu za pasem, za nami najdłuższy weekend w historii naszego państwa więc super się łączy.

W ramach wyjazdów matek z córkami szukam właśnie najtańszych biletów samolotowych na czerwiec. Chcemy się wyrwać w jakieś miłe miejsce. Nie wiem, jak inni to robią, że latają za 39 zł do Londynu na przykład, bo mi się nie udaje. Przy okazji szukania tanich biletów przypomniała mi się jedna z przygód, jakie mieliśmy z mężem w czasie lotu.
 
870 pexels gustavo fring 3885593

O tej podróży, w której lecieliśmy całą naszą siedmioosobową rodziną do Anglii nie ma co opowiadać, bo to materiał na jeden rozdział książki. Pominę więc historie pakowania nas na ten wyjazd (wtedy dwójka najmłodszych jeździła jeszcze w wózku), a dodam, że była zima i ferie, czy przeglądania wszystkich bagaży podręcznych przez celników, poprzez prześwietlenia w specjalnej kapsule wszystkich po kolei. Opowiem wam o naszej randce w Irlandii.


Sielanka i turbulencje

Zapowiadał się naprawdę cudowny wyjazd. Przede wszystkim lecieliśmy sami. Wprawdzie na konferencję ale i tak potraktowaliśmy to jak randkę. Właśnie miałam urodziny i był to swoisty prezent dla mnie od męża. Nigdy wcześniej nie jeździłam z nim na żadne konferencje. Cieszyłam się jak dziecko. Nie mogłam uwierzyć, że zostawiamy dzieciaki na kilka dni i nie będziemy musieli martwić się, czy ktoś musi do toalety, czy wszyscy mają swoje bagaże etc. Jednym słowem – sielanka.

Były to czasy, kiedy nie trzeba było dodatkowo płacić za miejsca obok siebie. Dziś już tak nie jest więc ostatnio lecieliśmy siedząc osobno a ja z panią obok mnie zapewniałyśmy się, że gdyby co, to będziemy krzyczały razem i trzymały się za ręce. Nietrudno więc zgadnąć, że za lataniem nie przepadam. Przemawia do mnie jedynie fakt, że podróż gdzieś daleko zajmuje dużo mniej czasu.
 
870 plane 5279746 1280

Ale wracając do Irlandii. Jak to Irlandia… Padało i ostatnie minuty lotu to deszcz o szyby i turbulencje. Bo dodam, że wiało niemiłosiernie. Samolot zrobił kilka kółek nad lotniskiem, zanim podszedł do lądowania. Przechylało nas w prawo i w lewo. Dzieci płakały. Nawet kapitan „przemówił” do wszystkich, żeby się trzymać, bo jest ciężko. Życie przebiegło mi przed oczami. Już się tak nie cieszyłam, że zostawiłam dzieci w domu. Oczyma wyobraźni widziałam nasz pogrzeb i ludzi na nim kiwających głowami i szepczących między sobą: „Jakie biedne dzieci. W jednej chwili straciły oboje rodziców. Co za tragedia.”

Mąż trzymał się dzielnie. Nie wiem, czy się nie bał, czy nie chciał mnie dodatkowo stresować. Nie krzyczałam tylko ze wstydu. Ale jak to mawia mój mąż – przydałyby mi się wtedy brązowe spodnie.


Samolot wiatrem podszyty

Po kilku podejściach wreszcie samolot wylądował. Pamiętam, że powiedziałam wtedy do męża, że leciałam z nim na konferencję dwa razy: pierwszy i ostatni. Serce miałam w gardle i jeszcze długo nogi trzęsły mi się jak galareta a jeszcze czekała mnie droga powrotna, o czym w ogóle nie chciałam myśleć.

Konferencja mijała szybko. Miasto cudowne, fantastyczni ludzie. Na koniec konferencji był pożegnalny bankiet. Po jednym irlandzkim piwie języki wszystkich się rozluźniły i śmiechom nie było końca. Jeden z profesorów opowiadał o podróży samolotem na tę konferencję. Po raz pierwszy wziął ze sobą żonę. Razem stwierdzili, że skoro oboje mają czas, to odtąd będą razem jeździć. Zwiedzą trochę świata, spędzą razem czas i przywiozą z tych podróży bagaż wspomnień. Hmmmm… brzmiało trochę znajomo. Jednak nie chciałabym, by dalsza część historii przydarzyła się nam.
 
870 flight 4516478 1280

Otóż, ów profesor wraz z małżonką przylecieli do Dublina tego samego wietrznego i deszczowego dnia, co my, jednak nieco później. Kiedy my próbowaliśmy ochłonąć w autobusie wiozącym nas do Galway, oni dopiero lądowali. Jednak to, co przeżyli było (jak dla mnie) sto razy straszniejsze. Kiedy ich samolot miał już prawie dotykać kołami płyty lotniska, zawiał tak silny wiatr, że uniósł dziób samolotu i de facto cały samolot w górę w taki sposób, że wszyscy pasażerowie zostali wciśnięci w swoje fotele a samolot przez chwilę pikował w górę. Ludzie krzyczeli, wymiotowali na siebie, płakali, modlili się i żegnali z życiem.

Żona profesora po wyjściu „na ląd” kategorycznie odmówiła wracania do domu samolotem i w ogóle latania dokądkolwiek, kiedykolwiek. Płakała i trzęsła się jeszcze długo tego dnia. Po tych kilku dniach jednak potrafiła się już z tej sytuacji śmiać, ale nie jestem pewna, czy to nie był przypadkiem śmiech przez łzy. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś wybrała się ze swoim mężem w jakąś daleką podróż?

Ja nadal latam, choć nie powiem – Irlandia mnie trochę odstrasza. Zawsze jednak mam mały stres, gdy lądujemy. Nie wiem, czy po takich przeżyciach, jak ta para z konferencji, wsiadłabym jeszcze kiedyś na pokład samolotu. Pewnie po dłuższej przerwie tak. W końcu po naszych przygodach na łódce na Mazurach popłynęłam w następnym roku w kolejny rejs.

Zatem - odwagi! Niech was trudności nie zniechęcają.
 
Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.
 
CZYTAJ TAKŻE:

Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com
 
870 Dzialaj z nami
 
Fixed Bottom Toolbar