Matka Polka dokonuje cudów przy renowacji mebli
- wtkaczyk
- Kategoria: MATKA POLKA

dr Paulina Michalska
Tak, dobrze przeczytaliście. Zdarza mi się odnowić jakiś mebel. Dwa lata temu stary kredens po babci mojego męża, jakieś krzesło, a dziś wzięło mnie na stół. Raczej nie z pobudek estetycznych, choć to także, ale bardziej ze względów praktycznych.
Nie wyrzucaj – wykorzystaj!
Stół tarasowy wypłowiał, zaczęła z niego schodzić warstwa bejcy więc pomyślałam sobie: ciepłe dni nadchodzą, kawy bym się na tarasie napiła a ten stół taki brzydki. Zaangażuję dzieci, na pewno z chęcią mi pomogą. Tyle czasu siedziały w domu z powodu choroby… Będzie cudnie. Przy okazji lekcja w stylu: nie wyrzucaj – wykorzystaj! Plan idealny. Wzięliśmy więc na pierwszy ogień szlifierkę – jedną z moich zabawek kupionych mi przez męża jako souvenir z wakacji, papiery ścierne do ręcznego wykończenia i do roboty!

Jak nietrudno się domyśleć zapału starczyło im na jakieś 15 minut. Później była kłótnia, kto bierze szlifierkę, a kto ręcznie szoruje mebel. Na to wszystko wszedł starszy syn z piłką, więc reszta dołączyła do niego i po zabawie. Klęcząc na trawie bawiłam się z detalami sama.
Strój roboczy cię zaskoczy
Ale nadzieja umiera ostatnia, pomyślałam. Na pewno pomogą mi przy malowaniu! Taaak! To jest takie ciekawe. Ciekawsze niż szlifowanie! Zjedliśmy obiad i z nową siłą zabraliśmy się za przygotowywanie warsztatu pod malowanie! Przede wszystkim ubranie! Oczywiście takie, którego nie będzie żal poplamić i w razie czego wyrzucić po robocie.

Gdybyście mnie widzieli! Stare szorty po mężu poplamione w wakacje białą farbą podczas malowania pokoi, pod spodem rajstopy (każda kobieta ma w szafie takie rajstopy z jednym oczkiem, „bo może ubiorę pod spodnie jak będzie zimno”. Matki Polki na 100 procent takie mają - dam sobie rękę uciąć!), do tego gruba bluza, bo jeszcze tak ciepło to nie jest, na głowę obowiązkowo czapka (wzięłam taką w stylu „smerfetka”), bo wiatr był dość zimny i komin w sowy na szyję.
Całości dopełniał gustowny granatowy kitel, taki w stylu dozorcy z lat siedemdziesiątych. Pamiętacie panów zamiatających chodniki przed blokami? To właśnie taki fartuch podarował mi mąż. Z troski, oczywiście: „Żebyś sobie bluzy nie poplamiła”. Rozłożył mi również folię malarską na trawniku a na tym wszystkim ułożył elementy stołu: blat w dwóch częściach, nogi i jakieś tam deski łączące to wszystko w całość.
Po pierwsze narzędzia, po drugie nerwy
Dzieci prezentowały się równie gustownie. Spodnie z dziurami na kolanach do tego za duże ojcowskie koszule flanelowe jako fartuchy. No i wzięliśmy się do pracy. Pierwsza kłótnia była już po dziesięciu sekundach. Kto zgadnie o co? Nie o farbę, bo ta była w dużym wiaderku. O pędzle! Kto ma szeroki, a kto wąski. Oczywiście nikt nie chciał wąskiego, bo to oznaczało malowanie w szczelinach między deskami. Jakoś jednak wygrzebaliśmy z garażu jeszcze jeden szeroki pędzel i kłótnie zniknęły, bo zostałam tylko ja z młodszym synem. Córka zwiała grać w piłkę na tarasie. Po jakiś pięciu minutach syn dołączył do gry i znowu zostałam sama.

Nie cierpię dwa razy zaczynać tej samej roboty, więc nie wyobrażałam sobie, by nazajutrz ubierać się znowu w te wszystkie ciuchy, rozkładać sprzęt i malować. Musiałam to zrobić dzisiaj. Kiedy skończyłam nakładać pierwszą warstwę i w duchu pochwaliłam się za to, jak pięknie wygląda teraz ten stół i właściwie nie trzeba kłaść drugiej warstwy, bo tak wygląda naprawdę nieźle, z tarasu nadleciała kopnięta z całą mocą piłka, wpadając oczywiście w sam środek tego bałaganu, czyli w wiaderko z farbą. Wiadro przewróciło się i połowa jego zawartości wylądowała na folii. Jak dobrze, że jednak mąż mi ją rozłożył. I jak dobrze, że miałam na sobie ten gustowny kitel! Oczywiście nerwowo nie wytrzymałam. „Wydarłam” się na nich.
Farba w kałuży, krzesło w kolejce
Jak tu zebrać farbę? Luźna taka, że nie da się pędzlem nabierać i przelewać do wiaderka. Kałuża była tak wielka, że nawet nie było o tym mowy! Poznańska dusza, choć mocno już nadszarpnięta złością podpowiadała, by maczać pędzel i malować drugą warstwę. No i pomalowałam. Blat, nogi, deski… I jeszcze zostało.
Na to wszystko ze swej naukowej norki wyszedł mój mąż i z zadowoleniem stwierdził, że skoro tak dobrze mi idzie i zostało jeszcze trochę farby rozlanej, to może przy okazji pomaluję krzesło, które widać było bardzo tego potrzebuje. I owszem! Ale dlaczego dziś? Nie mogłoby poczekać na kolejny przypływ chęci? Pomalowałam więc krzesło również.
Nie dla mnie weekendowy obiad na tarasie
Farba w kałuży się skończyła, posprzątałam, zostawiłam stół, by dobrze wysechł i pobiegłam do domu spisać to wszystko dla was. Sprawdziłam też prognozę pogody. Najbliższe ciepłe dni będą w weekend, czyli dokładnie wtedy, gdy będę siedziała w Warszawie od rana do wieczora na szkoleniu. Cudnie! Można więc rzec, że wszystko to zrobiłam dla mojego kochanego męża i dzieci, by mogli w weekend delektować się obiadem na tarasie.
Ależ ze mnie prawdziwa Matka Polka!
Ależ ze mnie prawdziwa Matka Polka!

Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.
Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com