Matka Polka dokonuje cudów przy renowacji mebli
Zdjęcie: Pixabay.com

Matka Polka dokonuje cudów przy renowacji mebli

dr Paulina Michalska

Tak, dobrze przeczytaliście. Zdarza mi się odnowić jakiś mebel. Dwa lata temu stary kredens po babci mojego męża, jakieś krzesło, a dziś wzięło mnie na stół. Raczej nie z pobudek estetycznych, choć to także, ale bardziej ze względów praktycznych.


Nie wyrzucaj – wykorzystaj!

Stół tarasowy wypłowiał, zaczęła z niego schodzić warstwa bejcy więc pomyślałam sobie: ciepłe dni nadchodzą, kawy bym się na tarasie napiła a ten stół taki brzydki. Zaangażuję dzieci, na pewno z chęcią mi pomogą. Tyle czasu siedziały w domu z powodu choroby… Będzie cudnie. Przy okazji lekcja w stylu: nie wyrzucaj – wykorzystaj! Plan idealny. Wzięliśmy więc na pierwszy ogień szlifierkę – jedną z moich zabawek kupionych mi przez męża jako souvenir z wakacji, papiery ścierne do ręcznego wykończenia i do roboty!
 
870 chairs 3830211 1280

Jak nietrudno się domyśleć zapału starczyło im na jakieś 15 minut. Później była kłótnia, kto bierze szlifierkę, a kto ręcznie szoruje mebel. Na to wszystko wszedł starszy syn z piłką, więc reszta dołączyła do niego i po zabawie. Klęcząc na trawie bawiłam się z detalami sama.


Strój roboczy cię zaskoczy

Ale nadzieja umiera ostatnia, pomyślałam. Na pewno pomogą mi przy malowaniu! Taaak! To jest takie ciekawe. Ciekawsze niż szlifowanie! Zjedliśmy obiad i z nową siłą zabraliśmy się za przygotowywanie warsztatu pod malowanie! Przede wszystkim ubranie! Oczywiście takie, którego nie będzie żal poplamić i w razie czego wyrzucić po robocie.
 
870 KADR model 5596476 1920

Gdybyście mnie widzieli! Stare szorty po mężu poplamione w wakacje białą farbą podczas malowania pokoi, pod spodem rajstopy (każda kobieta ma w szafie takie rajstopy z jednym oczkiem, „bo może ubiorę pod spodnie jak będzie zimno”. Matki Polki na 100 procent takie mają - dam sobie rękę uciąć!), do tego gruba bluza, bo jeszcze tak ciepło to nie jest, na głowę obowiązkowo czapka (wzięłam taką w stylu „smerfetka”), bo wiatr był dość zimny i komin w sowy na szyję.

Całości dopełniał gustowny granatowy kitel, taki w stylu dozorcy z lat siedemdziesiątych. Pamiętacie panów zamiatających chodniki przed blokami? To właśnie taki fartuch podarował mi mąż. Z troski, oczywiście: „Żebyś sobie bluzy nie poplamiła”. Rozłożył mi również folię malarską na trawniku a na tym wszystkim ułożył elementy stołu: blat w dwóch częściach, nogi i jakieś tam deski łączące to wszystko w całość.


Po pierwsze narzędzia, po drugie nerwy

Dzieci prezentowały się równie gustownie. Spodnie z dziurami na kolanach do tego za duże ojcowskie koszule flanelowe jako fartuchy. No i wzięliśmy się do pracy. Pierwsza kłótnia była już po dziesięciu sekundach. Kto zgadnie o co? Nie o farbę, bo ta była w dużym wiaderku. O pędzle! Kto ma szeroki, a kto wąski. Oczywiście nikt nie chciał wąskiego, bo to oznaczało malowanie w szczelinach między deskami. Jakoś jednak wygrzebaliśmy z garażu jeszcze jeden szeroki pędzel i kłótnie zniknęły, bo zostałam tylko ja z młodszym synem. Córka zwiała grać w piłkę na tarasie. Po jakiś pięciu minutach syn dołączył do gry i znowu zostałam sama.
 
870 paintbrush 4577578 1280

Nie cierpię dwa razy zaczynać tej samej roboty, więc nie wyobrażałam sobie, by nazajutrz ubierać się znowu w te wszystkie ciuchy, rozkładać sprzęt i malować. Musiałam to zrobić dzisiaj. Kiedy skończyłam nakładać pierwszą warstwę i w duchu pochwaliłam się za to, jak pięknie wygląda teraz ten stół i właściwie nie trzeba kłaść drugiej warstwy, bo tak wygląda naprawdę nieźle, z tarasu nadleciała kopnięta z całą mocą piłka, wpadając oczywiście w sam środek tego bałaganu, czyli w wiaderko z farbą. Wiadro przewróciło się i połowa jego zawartości wylądowała na folii. Jak dobrze, że jednak mąż mi ją rozłożył. I jak dobrze, że miałam na sobie ten gustowny kitel! Oczywiście nerwowo nie wytrzymałam. „Wydarłam” się na nich.


Farba w kałuży, krzesło w kolejce

Jak tu zebrać farbę? Luźna taka, że nie da się pędzlem nabierać i przelewać do wiaderka. Kałuża była tak wielka, że nawet nie było o tym mowy! Poznańska dusza, choć mocno już nadszarpnięta złością podpowiadała, by maczać pędzel i malować drugą warstwę. No i pomalowałam. Blat, nogi, deski… I jeszcze zostało.

Na to wszystko ze swej naukowej norki wyszedł mój mąż i z zadowoleniem stwierdził, że skoro tak dobrze mi idzie i zostało jeszcze trochę farby rozlanej, to może przy okazji pomaluję krzesło, które widać było bardzo tego potrzebuje. I owszem! Ale dlaczego dziś? Nie mogłoby poczekać na kolejny przypływ chęci? Pomalowałam więc krzesło również.


Nie dla mnie weekendowy obiad na tarasie

Farba w kałuży się skończyła, posprzątałam, zostawiłam stół, by dobrze wysechł i pobiegłam do domu spisać to wszystko dla was. Sprawdziłam też prognozę pogody. Najbliższe ciepłe dni będą w weekend, czyli dokładnie wtedy, gdy będę siedziała w Warszawie od rana do wieczora na szkoleniu. Cudnie! Można więc rzec, że wszystko to zrobiłam dla mojego kochanego męża i dzieci, by mogli w weekend delektować się obiadem na tarasie.
Ależ ze mnie prawdziwa Matka Polka!
 
870 terrace 4020980 1280
 
Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com
Fixed Bottom Toolbar