Takie są Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie
- wtkaczyk
- Kategoria: EDUKACJA

Takie hasło znalazło się w akcie fundacyjnym Akademii Zamojskiej z 1600 roku, uczelni założonej przez wielkiego polskiego męża stanu Jana Zamoyskiego – sekretarza królewskiego, kanclerza i hetmana Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że od kształtu systemu edukacji w dużym stopniu zależy przyszłość Polski.
Dyskusja na temat kształtu polskiej szkoły trwa
Trwają egzaminy maturalne, a uczniowie ostatnich klas szkoły podstawowej mają ostatnie dni do przygotowania się do egzaminu ósmoklasisty. Przez kraj przetacza się też nieustająca dyskusja o polskiej szkole, edukowaniu i wychowywaniu w jej ramach nowych pokoleń, a także o statusie i pozycji nauczycieli.
Szkoła jest bodaj najważniejszym, choć nie jedynym, miejscem edukacji i – choć, niestety, w coraz mniejszym stopniu – wychowania naszych dzieci. Uzupełnieniem zadań szkoły jest wiedza wynoszona przez dzieci z domu, wychowanie rodzicielskie oraz wszelkie elementy kształtujące dzieci i młodzież, a dochodzące ze świata – poprzez kontakty rówieśnicze, kulturę (głównie masową) i - w coraz większym stopniu – wielki ocean internetowy.

W dyskusji na temat kształtu polskiej szkoły udział biorą zarówno przedstawiciele władzy i opozycji, rodzice i sami nauczyciele. Ci ostatni – niekiedy w zależności od sympatii politycznych (szczególnie dotyczy to największego związku zawodowego nauczycieli) – formułują wiele zarzutów w odniesieniu do panującego w kraju systemu edukacji. Niemniej watro się wsłuchać w te krytyczne uwagi pedagogów, bo być może pozwolą one na bardziej precyzyjne zakreślenie problemów dotyczących sposobu funkcjonowania polskich szkół.
Problem „papierologii” i kryterium zdawalności
Według części nauczycieli do problemów szkoły zaliczyć można tzw. „papierologię” i nacisk na zdawalność. Pierwszy problem polega na zbyt znacznym obciążeniu nauczycieli przygotowywaniem wszelkiego rodzaju raportów, ocen uczniów itp. Drugi – z nim na pewno zetknął się niejeden rodzic choćby z obserwacji – jest „przepychanie” na siłę słabych uczniów do następnej klasy, zamiast pozostawienie ich na drugi rok w tej samej klasie celem nadrobienia braków. Nauczyciel, w którego klasie „zdawalność” jest niska, jest narażony na krytykę dyrekcji szkoły i nieprzyjemnie konsekwencje. Zasadą jest, by jak najszybciej pozbyć się kłopotliwych uczniów ze szkoły, a nie, by przynajmniej starać się skłonić ich do większej pracy, także poprzez pomoc w nauce. Przyczyny słabych wyników uczniów są przecież bardzo różne i nie wynikają tylko z ich mniejszych zdolności percepcyjnych czy lenistwa.

W skrajnych przypadkach takich uczniów przenosi się do innej szkoły, lub do szkoły specjalnej.
Drugą stroną tego „liberalnego” podejścia nauczycieli do uczniów jest sytuacja, kiedy młodzież kończąca szkoły podstawowe ma piękne świadectwa, ale do pracy w liceum nie jest dobrze przygotowana, co odzwierciedla się zwłaszcza w pierwszych klasach szkół ponadpodstawowych.
Do domu nie zadawać
Nauczyciele mają też różne podejście do kwestii zadawania prac domowych. Niektórzy zwracają uwagę, że później uczniowie na lekcjach są niewydolni, śpiący, pozbawieni energii. Twierdzą, że po szkole młodzież szkolna powinna mieć czas na regenerację, na rozwijanie pasji. Prace domowe powinny być albo ograniczone, albo w ogóle zniesione, a cały materiał powinien być przekazany w ramach godzin lekcyjnych danego przedmiotu.

Uczniowie sygnalizują, że są przemęczeni. Wielu uczniów dojeżdża do szkoły, wyruszają po 6 rano, a wracają o 17. Chcieliby nie być jeszcze obciążani zadaniami domowymi. Może na początek można wstrzymać się z pracami domowymi na weekend?
Program raczej przeładowany
Nie ustaje te dyskusja na temat zakresu tzw. podstawy programowej. Ostatni raz zreformowano ją w 2017 r. Nie sposób nie zauważyć, że wiele zawartych w podręcznikach materiałów przestaje być w jakiś sposób użytecznych. Obecnie wiele informacji można sobie wyszukać w przestrzeni internetowej i nie ma potrzeby zapamiętywać np. charakterystyk gospodarczych poszczególnych państw w sposób tak detaliczny, jak opisują to podręczniki.
Podobnie z matematyką i fizyką. Czy jest sens katować młodzież ostatnich klas szkół podstawowych jakimiś piętrowymi, skomplikowanymi ułamkami? Może warto zakres tej wiedzy ograniczyć i skupić się na nauce logicznego myślenia, sprawnego dokonywania nieco prostszych obliczeń, objaśnienia podstaw systemu podatkowego. Zakres wiedzy do przyswojenia z niektórych przedmiotów jest tak obszerny, że nauczyciele nie są w stanie skutecznie tej wiedzy przekazać, przećwiczyć liczenie różnych zadań, bo brak im na to godzin.

Zarobki ciągle barierą
W opinii niektórych pedagogów powodem braku chętnych do zawodu nauczyciela są też zarobki. Jeśli ktoś ma perspektywę, że zarobi w szkole 3,7 tys. zł brutto, a po kilku, kilkunastu latach będzie miał 4,5 tys. zł (nauczyciel dyplomowany zarabia 4 550 zł brutto), to siłą rzeczy młody człowiek nie ma wystarczającej motywacji, by podjąć taką pracę. Gdyby pensja nauczyciela była wyższa i byłby cały proces wymagań, badań psychologicznych, przez które trzeba przejść, to mielibyśmy zawód z prestiżem i mnóstwo chętnych, twierdzą krytycy obecnego poziomu zarobków nauczycieli.
Wnioskują, że trzeba podnieść pensje, ale za tym musi iść wzrost badania umiejętności i kompetencji nauczycieli przyjmowanych do pracy. Tylko tak zawód nauczyciela może być pożądany.
Inną sprawą jest brak delegacji za wycieczki szkolne. Wychowawcy są na nich odpowiedzialni za uczniów przez całą dobę, a nie są za to dodatkowo wynagradzani. Dlatego coraz więcej nauczycieli rezygnuje z wycieczek, ze szkodą dla uczniów.

Z drugiej strony rodzice oraz część społeczeństwa podnoszą sprawę mniejszej ilości godzin pracy nauczycieli w stosunku do pozostałych zawodów, długotrwały czas wakacji (dwa miesiące) i urlopów w czasie dni wolnych od nauki (w sumie prawie dodatkowy miesiąc). Te wszystkie czynniki wpływają na dyskusję o zarobkach nauczycieli i zapewne powinny być wzięte pod uwagę. Obecne władze proponują dalsze, większe podwyżki wynagrodzeń nauczycieli, ale uzależniają je od nieznacznego podniesienia tzw. pensum nauczycielskiego, czyli część czasu pracy nauczyciela przeznaczonego na dydaktykę.
Trzeba kształcić i dzieci i nauczycieli
Trzeba zacząć od kształcenia nauczycieli i to od pierwszej klasy podstawówki – twierdzą pedagodzy. Nie będziemy mieć dobrze wykształconego społeczeństwa bez dobrze wykształconych i przygotowanych nauczycieli. Niektórzy mówią wręcz, że obecnie nie mam żadnego procesu kształcenia nauczycieli, poza kursami. Przypominają, że dawniej studenci pragnący zostać nauczycielami, przychodzili do szkól na praktyki przynajmniej raz w tygodniu, prowadzili lekcje, byli oceniani. Taka praktyka trwała czasem przez cały rok.
Poza tym na nowo musimy zacząć uczyć dzieci. Coraz częściej zdarza się, że uczniowie o nic nie pytają. Dlaczego? Przecież bez pytań z ich strony, nauczyciel nie wie, czy uczniowie przyswoili wiedzę, czy wszystko jest dla nich zrozumiałe, czy trzeba coś powtórzyć. Gdyby pytali, pedagog wiedziałby, że słuchają. Zamiast pytań jest cisza, a wcześniej tak nie było – sygnalizują nauczyciele. Należy dojść przyczyny, gdzie zabijamy w dzieciach chęć nauki. Ale zmiany nie nastąpią od razu - na to potrzeba czasu.
Uczeń musi wiedzieć, po co jest na lekcji i czego się z niej dowiedział. Nie ma takiej drugiej pracy z człowiekiem jak ta w szkole. Czasami trzeba zażartować, a innym razem podejść do kogoś z wyczuciem, indywidualnie. Uczniowie to żywy materiał, są w wieku niesamowitego rozwoju, dojrzewania. Do liceum przychodzi 15-latek, a wychodzi z niego 19-latek. W życiu młodego człowieka to cała epoka.
CZYTAJ TAKŻE:
Oprac.: wit
Źródło: naszemiasto.pl, onet.pl, glos.pl, pl.wikipedia.org
Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com
Źródło: naszemiasto.pl, onet.pl, glos.pl, pl.wikipedia.org
Zdjęcia: Pixabay.com, Pexels.com