Szkoła muzyczna wciąż modna i potrzebna
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Szkoła muzyczna wciąż modna i potrzebna

Joanna Sztaudynger
 
Przez wiele lat z podziwem obserwowałam zaprzyjaźnione rodziny, które decydowały się posłać wszystkie swoje dzieci do szkoły muzycznej. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że akurat wszystkie mają na to ochotę. Bo nauka w takiej szkole to duży wysiłek i dla dziecka, i dla rodziców. Wymaga determinacji, a ta nie jest możliwa, jeśli nie znajdzie się odpowiedzi na pytanie: po co dziecku szkoła muzyczna?


Skąd wziął się taki wybór?

Przecież jest tyle możliwości, by rozwijać się artystycznie. Ogniska muzyczne, zajęcia w domach kultury, prywatne lekcje (nawet on-line). Opcji jest mnóstwo, wspaniałych, inspirujących nauczycieli można spotkać wszędzie. Dlaczego więc niektórzy wybierają jednak szkołę muzyczna? Opowiem, jak było u nas.
Żadne z nas ani ja, ani mąż, nie gramy na instrumencie. Nigdy, nic, w ogóle! Lubimy muzykę, słuchamy, czujemy, odkrywamy nową, doceniamy – tylko jako odbiorcy. Do głowy nam nie przyszło, by posłać dziecko do szkoły muzycznej, do klasy sportowej – tak, piłka, narty, kajaki… z łatwością, ale nauka gry na instrumencie – nie bardzo. Zniechęcające jest również to, że szkoła muzyczna cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem, konkurencja podczas rekrutacji jest duża, a rozpychanie się w tym wszystkim nie leży w naszej naturze.

Najmłodsza córka, gdy miała siedem lat, zauważyła w mieście plakat informujący o naborze do szkoły muzycznej. Bagatelizowaliśmy ten pomysł za każdym razem, gdy o nim przypominała. Pojechaliśmy na wakacje, a ona nadal przypominała. Kolejny raz powiedziałam: później, sprawdzimy po powrocie, zadzwonimy po wakacjach. Każdy rodzic wie, że siedmiolatek myśli trzeźwo i doskonale orientuje się w sytuacji: do Internetu można zajrzeć prawie wszędzie, a wykonaniu telefonu nie wspominając, formularz zapisu do szkoły można wypełnić, siedząc na pomoście na Mazurach. Można? Można.


Dobra organizacja to podstawa

Gdy we wrześniu zaczęły się zajęcia, a my powoli układaliśmy sobie w głowie, z czym wiąże się nauka gry na fortepianie, postanowiliśmy odpowiedzialność za to oddać córce. Moim zadaniem jest zadbać o to, by dziecko było punktualnie na zajęciach, zostało wyposażone we wszystko, co potrzeba, miało instrument w domu, jestem w kontakcie z nauczycielami, troszczę się również o to, by czas wolny był tak zorganizowany, żeby znalazło się w nim miejsce na ćwiczenie. Nic więcej.

Nadal nie potrafię czytać nut (mam inne zainteresowania). Nie sprawdzam zeszytów, książek, prac domowych. Nie zaganiam do grania, nie wymuszam, nie stawiam warunków: jeśli nie pograsz, nie idziesz do koleżanki. Mogę przypomnieć, mogę pomóc wygospodarować czas, mogę towarzyszyć i pomagać znieść frustrację, gdy coś nie wychodzi. Ale nic na siłę. Zapewniam córkę, że decydujemy się na naukę gry na instrumencie, tylko wtedy, gdy ona sama tego chce. Tylko wtedy, gdy pomimo trudności, ciężkiej pracy, czasem zniechęcenia, ale też pięknych momentów, w jej głowie pojawia się myśl: chcę.
 

Tylko, jeśli się chce

Zaczął się kolejny już wrzesień i nadal jest: chcę. Mało tego, nasz najstarszy syn, w ostatnim możliwym momencie też zdecydował się zdawać do szkoły muzycznej. Rekrutacja przeplatała się z egzaminami ósmoklasisty. Szkołę muzyczną 1. stopnia można zacząć do 16. roku życia. Więc załapał się rzutem na taśmę. Nie wiem, jak to będzie. Dwie nowe szkoły naraz. Dużo obowiązków. Podejście mamy podobne: wspieramy, pomagamy logistycznie. Odpowiedzialności za granie nie bierzemy. O punktualność nie zadbamy, czasu wolnego również nie zorganizujemy. Młodzieńcowi już nawet nie przypominamy, że trzeba ćwiczyć. To wiadomo…, jeśli się chce.


Co daje proces muzycznej edukacji

Zachwyca mnie proces, jaki się dokonuje w dzieciach, które obserwuję w szkole. Dobra organizacja czasu, planowanie, przejmowanie odpowiedzialności za siebie, dbanie o relację z nauczycielem instrumentu, gdy praca odbywa się indywidualnie i relacje w zespole, gdy są wspólne zajęcia, próby chóru czy orkiestry. Uczenie się siebie, gdy przychodzi trema przed występem. I wielka cierpliwość, gdy po raz pierwszy widzi się nuty i znowu trzeba zanurzyć się w proces: dźwięk po dźwięku, jedna potem druga ręka, a potem razem. I zdenerwowanie, że nie wychodzi, i od nowa, wreszcie wyszło! A potem znowu nie. Ale gdy wreszcie gra się z pamięci i można szlifować coraz subtelniejsze drobiazgi i gdy dźwięki przenikają się z naturą muzyka, to robi się pięknie. Przychodzi moment swobody i delektowania się muzyką.

Gdy córka siada do fortepianu, już po kilku sekundach rozpoznaję, w jakim jest nastroju. Siła, z jaką uderza w klawisze, tempo… potrafię przewidzieć, czy w tym momencie ma czułość do utworu i do siebie; czy gra z łagodnością, czy się siłuje. Te wszystkie momenty konfrontują ją z samą sobą: czy potrafi współpracować z emocjami, czy potrafi sama sobie dać wsparcie, by wytrzymać chwilowe trudności. Uczy się bardzo prostej rzeczy – raz jest trudniej, raz łatwiej, ale warto iść dalej. Tego września doszła do wniosku, że nadal warto. Nie myślę, co będzie za rok. Każdy kolejny miesiąc rozwija, kształtuje wrażliwość na sztukę, świat, ale przede wszystkim – na siebie.

Autorka jest filologiem polskim, publicystką, autorką książek, redaktorem naczelnym w wydawnictwie. Mama czworga dzieci.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
 
Baner790x105 Zakonczenie artykułu WERSJA 4
Fixed Bottom Toolbar