Agata Gramacka

Na początku nowego roku szkolnego chcę się podzielić bardzo osobistą historią – historią drogi edukacji dzieci w mojej rodzinie. Nie jest to droga jednośladowa ani ortodoksyjna, jest taka, jakie jest życie – kręta i zawiła, dla każdego inna, ze zmianą postrzegania, poszerzaniem horyzontów i modyfikacją podejścia.
 
***
Wszystko się zaczęło, gdy nasze pierwsze dziecko szło do szkoły. A właściwie wcześniej, gdy szło do przedszkola, może nawet gdy się narodziło… W sumie to wszystko zaczyna się w nas – i w tym, jakie my mamy wspomnienia z naszej edukacji i jak sobie wyobrażamy życie szkolne naszych dzieci.

Nie sięgając jednak aż tak daleko, pozostanę przy współczesnych ścieżkach edukacyjnych.

Wybór przedszkola nie był trudny – miejscowe małe przedszkole, z dziećmi z okolicy, zdawało się idealnym miejscem dla naszych maluchów. Przyszedł jednak czas decyzji o szkole, co już nie było takie proste.
 
Agata Gramacka edukacja 03

Szkołę rejonową mamy oddaloną o 6 km, nie jest to w bezpośredniej okolicy; dzieci dowożone są autobusem szkolnym. Jest to duża szkoła, można by powiedzieć – moloch. Cała grupa zerówkowiczów, z którymi nasze najstarsze dziecko było bardzo zżyte, szła właśnie do tej szkoły. I ten fakt zadecydował, wykluczając myślenie o innej szkole. „Niech idzie z przyjaciółmi”, „w klasach 1-3 i tak to nauczyciel jest najważniejszy” … Takie myślenie nas wzmacniało, a jednocześnie aż do 1 września nie mieliśmy pojęcia, kto będzie tym nauczycielem.
 
***
Pierwszy dzień w szkole. Ponad 800 uczniów w hałasie i rozgardiaszu łokciami próbuje odnaleźć swoje miejsce. Najtrudniejsze było to dla mnie – matki chcącej dobrze dla swojego dziecka. Moje małe dziecko, wówczas jeszcze sześciolatek, w tym tłumie ma się odnaleźć? On poradził sobie doskonale, ja jednak nie mogłam przejść do porządku dziennego nad panującym chaosem i zobojętnieniem na potrzeby młodego człowieka.

Zaczęliśmy interesować się alternatywnymi formami edukacji, od edukacji domowej po szkoły demokratyczne. Ostatecznie znów wygrał element lokalizacji. Nie byliśmy gotowi na dowożenie dzieci do innego miasta, na pogodzenie pracy z edukacją domową, a tym bardziej nie byliśmy finansowo gotowi na płatną edukację dla nich.

Po dwóch (dopiero!) tygodniach na pierwszym zebraniu mogliśmy poznać bliżej wychowawczynię. Na szczęście trafiliśmy najlepiej. Nie da się tego ująć inaczej niż szczęśliwym trafem, bo przecież nie mieliśmy żadnego wpływu na to, kto będzie uczył nasze dziecko. Mimo to dobijały mnie codzienne kolorki w dzienniczku za zachowanie, oceny od początku (pomimo, że klasa 1-3 ma w teorii świadectwo opisowe), zasypywanie pracami domowymi czy uwagi za bieganie na przerwach…

Tłumiłam to w sobie, nie chcąc, aby syn się zniechęcał. Spędzał w szkole pół dnia – chciałam, żeby nastawił się pozytywnie i miał mimo wszystko jak najlepszy czas. Nasz syn lubił szkołę, ale retoryka ze strony szkoły była co najmniej zniechęcająca:

Niestety, wakacje się kończą!
W nagrodę na Dzień Nauczyciela macie wolne…
Wytrzymacie jakoś, już niedługo ferie…

Pomimo starań, aby podchodził do szkoły chętnie, powoli przesiąkał tym, co do niego mówiono w szkole.
Przy kolejnych dzieciach dylematy były te same, choć trochę już mniejsze. Znałam szkołę, trochę już znałam kadrę. Wiedziałam, że jak chcę coś zmienić, to muszę się zaangażować.

Weszłam do Rady Szkoły, pełna pomysłów i energii. Zderzyłam się z murem, a właściwie dwoma murami:

Takie jest prawo i tego nie zmienimy (to na sztywne reguły oceniania i oceny z zachowania)
Tak było zawsze, nie ma po co zmieniać (to na dzwonek w szkole i akademie szkolne tak samo sztywne od lat)

Traciłam zapał ze spotkania na spotkanie. Wraz ze wnioskiem, że skostniałego systemu swoim małym mieczykiem nie zmienię, przyszło zobojętnienie. Może tak już musi być, szkołę trzeba skończyć, wyciągnąć z niej, ile się da i tyle… Mimo wszystko nie takie miałam oczekiwania wobec szkoły, wobec edukacji młodych ludzi.
 

Podróż dookoła świata

Agata Gramacka edukacja 02
Momentem przełomowym okazała się nasza podróż dookoła świata. Dzieci w klasie piątej, trzeciej i w zerówce. Miało nas nie być pół roku. Sześć miesięcy z dziesięciu na tyle zaburzało frekwencję (i sprzeniewierzało się przepisowej obecności co najmniej 50%), że dyrekcja szkoły zasugerowała nam edukację domową. Choć w naszej szkole jeszcze nikt nie praktykował edukacji domowej, całość procedury przeszliśmy właśnie w tej szkole – co przy całej sztywności placówek rejonowych było dla nas nadzwyczaj miłą niespodzianką i dawało nadzieję na zmiany.

Plan był taki, że po podróży dzieci wrócą do swoich klas i dalej będą kontynuować naukę w szkole.
 
Pierwszy miesiąc edukacji domowej w podróży to był proces zmiany relacji. Rodzic miał zostać nauczycielem, jednocześnie zostając rodzicem. Dziecko, przyzwyczajone już do systemowego podejścia i nauki „bo musi”, miało przejąć odpowiedzialność za swój proces uczenia.

Były tarcia. Dzieciom się nie chciało. My podchodziliśmy zbyt ambitnie. Wypracowaliśmy jednak sposób edukacji, który ostatecznie zdał egzamin. Przede wszystkim korzystaliśmy z tego, co się działo wokół i co nas otaczało. Żonglowaliśmy tematami i zakresem poznawanych zagadnień w zależności od przeżywanych przygód. W Chinach było więcej historii, w Ameryce Południowej geografii i biologii. Wszędzie towarzyszyła nam matematyka, z nieustającymi przelicznikami walut. W Chile uczyliśmy się hiszpańskiego, a w Rosji rosyjskiego. W Kolei Transsyberyjskiej zgłębialiśmy sposób podziału globu na strefy czasowe. Kontakty z innymi spotkanymi w podróży dziećmi to szlifowanie zdolności komunikacyjnych w różnych językach. Dzieci prowadziły pamiętnik z podróży, mając okazję do swobodnej wypowiedzi pisemnej w ramach języka polskiego. Na Tasmanii nagrywaliśmy wymarzoną prognozę pogody, ucząc się meteogramów, a na Kubie zaznaliśmy głodu, mając problem z kupieniem pożywienia w państwie socjalistycznym – to prawdziwa lekcja WOS…
Takich elementów można wymieniać mnóstwo.

Podręczniki mieliśmy w formie zdjęć w telefonie (nie sposób było zabrać ich w innej postaci). Czytaliśmy i omawialiśmy kolejne zagadnienia, bo jednak egzamin na koniec roku miał być z podstawy programowej, a nie z przygód z podróży.
 

Powrót do schematów

Po powrocie do szkoły zaczęła się istna karuzela. Dzieci, oduczone od bycia ocenianymi i uczące się dla własnej ciekawości i przyjemności, zostały od razu wbite w system. Oceny, sprawdziany, porównywanie z innymi.

Wydawało mi się, że pół roku zmieni ich nastawienie. Częściowo zmieniło, ale równocześnie prawdziwe okazało się przysłowie „kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one” …

Paradoksalnie – zbawienny okazał się strajk nauczycieli, a potem kolejne fale pandemii. Brzmi to absurdalnie, ale właśnie te wydarzenia spowodowały ponowne przemyślenia na temat edukacji naszych dzieci i zmiany podejścia.
 
Młodsze od roku są znów w edukacji domowej, jednak tym razem przy szkole wyłącznie dla dzieci z edukacji domowej. Najstarszy został w szkole rejonowej. Jest już w ósmej klasie, w tym czasie nie tak łatwo rozstać się ze swoją grupą, dla niego i tak szykuje się przecież duża zmiana. Z zaciekawieniem i czasem jednak z zazdrością patrzy na to jak edukują się młodsi.
 

Edukacja domowa w praktyce

Agata Gramacka edukacja 01
Edukacja domowa kojarzy się zazwyczaj z mamą siedzącą w domu i uczącą swoje dzieci, i tatą pracującym i utrzymującym rodzinę. Tak też mnie się kojarzyła, tak też wyglądała w naszej podróży. Dlatego po powrocie z podróży dookoła świata dzieci wróciły do szkoły, bo my obydwoje wracaliśmy do pracy – nie było przestrzeni na taką formę edukacji dzieci. To myślenie okazuje się jednak z założenia błędne. Bo fakt, że to rodzice przejmują odpowiedzialność za edukację dzieci nie oznacza, że sami muszą być nauczycielami od wszystkiego.

Nasze dzieci chodzą do miejsca spotkań dla dzieci z edukacji domowej i tam mają zajęcia. Tam się uczą, tam mają swoją grupę i swoje życie. Takich miejsc na mapie Polski powstaje coraz więcej, wystarczy się tylko rozejrzeć.

Historia edukacji w naszej rodzinie ciągle trwa i pewnie przejdzie jeszcze przez wiele zakrętów i zawirowań, jak to w życiu bywa.

Mam świadomość, że alternatywna forma edukacji nie jest dla każdego – nie dla każdego rodzica i nie dla każdego dziecka. Niezależnie od własnych przekonań i ambicji rodzica, decyzja ostateczna co do formy edukacji jest wspólna – razem z dzieckiem (i nie zapominajmy – razem ze współmałżonkiem!).

Mam dwójkę dzieci w edukacji alternatywnej i jedno w systemowej. Każda z tych form ma swoje wyzwania i niuanse, swoje plusy i minusy. A to, co mogę zagwarantować moim dzieciom, to bezpieczeństwo w domu, aby miały w rodzinie silne wsparcie i żeby z rodziny wyniosły wartości, na których nam zależy.
 
1 września młodsi szli na skrzydłach. Po przerwie wakacyjnej nie mogli się doczekać już spotkania w szkole z przyjaciółmi i z mentorkami. Starszy, przesiąknięty szkolną retoryką, szedł do szkoły, bo musiał, bo (jak przeczytałam w dzienniku elektronicznym) „niestety wakacje się skończyły”. Na szczęście mógł zobaczyć wszystkich z klasy na żywo, pograć z nimi w siatkówkę i spędzić razem czas. Do nauki, jaka go czeka, podchodzi jednak z dużym zaciekawieniem, a nawet radością, bo jest pasjonatem wielu rzeczy i po dłuższej rozmowie z nami sam doszedł do wniosku, że cieszy się na zagadnienia, które będą omawiali w szkole w tym roku. Szkoda tylko, że jego pozytywne nastawienie do nauki nie jest wynikiem działania szkoły jako instytucji, ale mojej nieustannej „walki” z systemowym myśleniem. Skoro dzieci spędzają w szkole pół dnia, naprawdę niewiele trzeba (nawet w szkole systemowej), żeby chciały tam chodzić, a nie tylko „musiały”!
 
Autorka jest mamą trojga dzieci, podróżniczką, propagatorką rodzinnej aktywności outdoorowej. Razem z mężem Maciejem i dziećmi – Tomkiem, Igą i Jankiem – podróżuje w bliższe i dalsze zakątki świata, poszukując wartościowego spędzania czasu. Rodzina odbyła między innymi półroczną podróż dookoła świata, z której wrócili w marcu 2019 r. Jej podróże i rodzinne aktywności warto śledzić na blogowym Fan Page'u Family on Board (https://www.facebook.com/familyonboardPL/)
 
Zdjęcia: Agata Gramacka/Family on board
 
Baner790x105 Zakonczenie artykułu WERSJA 4