Wynaleźć siebie. Bunt nastolatkowi do życia koniecznie potrzebny
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Wynaleźć siebie. Bunt nastolatkowi do życia koniecznie potrzebny

Joanna Sztaudynger
 
Wracałam z pracy samochodem. Przejeżdżając obok podstawówki moich dzieci, zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych. Zbliżało się do niego dwóch chłopców. O, Kubuś i Piotruś! Koledzy z klasy mojego jedenastoletniego syna. Przez uchyloną szybę pomachałam do nich serdecznie. – Kto to jest? – do moich uszu dotarło pytanie jednego chłopca. – Stara Franka – padła odpowiedź. Stara Franka? Naprawdę, to już? Parsknęłam śmiechem. Tak niedawno mówili do mnie „ciociu”, siedzieli w mojej kuchni i jedli naleśniki. Z Nutellą! A teraz „stara Franka”. Na szczęście mam w domu więcej nastoletnich chłopców i zdążyłam się przyzwyczaić, że delikatnością w mowie nie grzeszą. Po kilku dniach Franek zaczął rozmowę:
– Mamo, wiesz, że niektórzy w mojej klasie mówią o swoich rodzicach stara i stary?
– Wiem. Co ty na to?
– Oni chyba nie lubią tych starych. Ja tak nie mówię, bo jesteście spoko. Najczęściej.


Rodzice też dorastają

Poczekamy, synku, czy za kilka miesięcy nie zmienisz zdania – pomyślałam. Bycie rodzicem nastolatka oducza wielu przyzwyczajeń. Idzie nowe. Niekoniecznie marzę o byciu „starą”, ale czas „mamusi” i „tatusia” wydaje się już tylko wspomnieniem. Nie sprawdza się w kontakcie z nastolatkiem. I dobrze. Dzieci stają się dorosłe, jeśli rodzice też dorastają, zauważając potrzebę zmiany swojej roli. Kurczowe trzymanie się tego, co działało wcześniej, jest karkołomne. Potrzeba „wynalezienia siebie” dotyczy więc nie tylko nastolatka, ale i jego opiekunów. Może więc nawet i bunt jest nam, starym, potrzebny? By po okresie intensywnej opieki nad młodymi wrócić do siebie, zatroszczyć się o to, co lubimy, dać sobie nie mniej czułości niż potrafimy dawać innym.


Mama i tata zawsze po stronie dziecka

Wchodzimy w okres, gdy nie wiemy już o naszych dzieciach wszystkiego, gdy to one decydują, czym zechcą się podzielić, a co zachowają dla siebie. Podejmują ryzykowne działania, które trudno zaakceptować. Mają chwiejny nastrój, niewiele empatii, młodsze rodzeństwo nieustannie dostaje po głowie. Przez chwilę wściekłość, a za moment do rany przyłóż. Przytulenie, a zaraz trzymanie dystansu. Szukają siebie i sami są dla siebie zagadką. Stawiają granicę, ale nie dlatego, że nie jesteśmy im potrzebni. Wręcz przeciwnie. Jesteśmy dla nich bardzo ważni, nie do zastąpienia. Ale już nie po to, by nieustannie zabezpieczać, opiekować, doglądać, ale by dawać pewność, że to my, mama i tata, jesteśmy zawsze po stronie dziecka, że nasze ramiona są zawsze otwarte. Warto tropić te momenty, kiedy nastolatek czymś się wykazuje, coś wychodzi mu naprawdę dobrze. I mówić o tym głośno. Dorastanie dzieci to piękny okres, w którym i rodzice mają szansę na pozytywną zmianę.

Nastolatki potrzebują naszego zdrowego rozsądku, komunikowania jasnych zasad, rozmów o wartościach. Stanowczego „nie”, ale i elastyczności w szukaniu najlepszych rozwiązań. Liczą się z naszym zdaniem, nawet gdy trudno im się do tego przyznać. W łaskawszym spojrzeniu na dorastające dzieci może pomóc powrót do przeszłości i świadomość, jak wiele nam brakuje do doskonałości. Ręka do góry, kto nie ma sobie nic do zarzucenia. Ja dziś podziwiam moich rodziców sprzed lat za cierpliwość do mnie, zaufanie i spokój w sytuacjach naprawdę gorących. Gdy w domu są nastolatki, to już nie czas na ultraszybkie nadrabianie braków w wychowaniu. To czas na pielęgnowani więzi, którą budujemy od lat. Jeśli jest silna, to nie zagraża jej zmieniająca się relacja.


Rodzinne więzi

Więź jest czymś pierwotnym, ucieleśnionym, przeżytym, to poczucie przynależności i bezpieczeństwa. Trudno ją zmierzyć, zobaczyć gołym okiem. Tworzy się między dzieckiem a jego opiekunem od pierwszych dni życia. Ma wymiar fizyczny i emocjonalny, a wykształcona w pełni jest ogromnym zasobem. Wzór tego pierwszego przywiązania, jeśli było bezpieczne, życzliwe, czułe, procentuje w kolejnych relacjach.

Jeśli mamy więź z dzieckiem, to z większym spokojom oddajemy je światu. Daliśmy, tyle ile potrafiliśmy. W pewnym momencie to ono decyduje, w co nas wtajemnicza. Może jest dyskretne i o pewnych rzeczach nie mówi wcale? To, że nie opowiada szczegółowo, jak mu minął dzień, nie znaczy, że między nami jest gorzej. Relacja może się zmieniać, może ją wypełniać różna treść. I nie ujmować nic więzi.

Po czym poznać, że ma się więź? Mam starszego brata. Każdy z nas ma swoją rodzinę, mieszkamy kilkaset kilometrów od siebie, czasem nie widzimy się przez parę miesięcy, możemy nie rozmawiać ze sobą kilka tygodni. I nikt nikogo nie przeprasza, że się nie odzywał. Ale jak myślę o nim, to czuję bliskość, to wiem, że jeśli jutro się spotkamy, to będzie tak, jakbyśmy wczoraj też się widzieli. Gdy się umawiamy, to nie musimy zabiegać o okoliczności, możemy usiąść na krawężniku i być, być razem. Najbardziej pospolicie, zwyczajnie, o niczym, o wszystkim… Nie musimy gadać o pogodzie, by wypełnić ciszę. To jest więź. Nie relacjonujemy sobie całego okresu, gdy się nie widzieliśmy, nie znam ludzi z jego pracy, o kilku znajomych czasem opowiada, zapominam ich imiona, ale w ogóle nie brakuje mi tych informacji, nie muszę wypełniać kartoteki „mój brat” szczegółowymi danymi. Wyobrażam sobie, że podobnie jest z dorosłymi dziećmi. Przychodzą, odchodzą. Świetnie, gdy są w tym wolne, gdy przychodzą, bo chcą, a nie dlatego, że czują się zobowiązane.


Zwolnienie cumy

Towarzyszenie dorastającym dzieciom przypomina sytuację w porcie – rodzic stoi na brzegu i na cumie trzyma okręt. Najpierw przez wiele lat nawet go nie wodował, okręt powstawał w stoczni, pod czujnym okiem: ulepszany, korygowany, uważnie, z oddaniem. Potem dopiero przyszedł czas na „sprawdzam”. Nic nie przecieka, a jeśli nawet, to jeszcze jest czas na poprawki. Następnie rodzic delikatnie wypuszcza cumę z rąk, centymetr po centymetrze. Odległość okrętu od portu zwiększa się, cumy nie starcza, trzeba puścić. Trzeba – by okręt popłynął, zmierzył się z otwartym morzem, sprawdził, jak działa czy umie pływać w różnych warunkach. Na pewno nabierze trochę wody, może się podtopi, ale po swojemu załata dziury. Trzymanie cały czas cumy grozi katastrofą – destrukcyjną w skutkach i dla dziecka, i dla rodzica. Czy okręt zawinie do poru? Czy chętnie będzie do niego wracał? To zależy od więzi…

Autorka jest filologiem polskim, publicystką, autorką książek, redaktorem naczelnym w wydawnictwie. Mama czworga dzieci.
 
Zdjęcie: Pixabay.com
 
Baner790x105 Zakonczenie artykułu WERSJA 4
Fixed Bottom Toolbar