Matka Polka i urodzinowe przyjęcia dzieci
Zdjęcie: Pexels.com

Matka Polka i urodzinowe przyjęcia dzieci

dr Paulina Michalska
 
-Tato? A czy kolega może mi kupić na urodziny jednorożca, któremu z pupy wychodzi glut?
- A to są takie?
- No tak! To może?
- Nie.


Czy dziecko może cierpliwie czekać?

„Dialogi na cztery nogi” z sześciolatką czekającą na TEN DZIEŃ, w którym zwariowana paczka wparuje do naszego domu i będzie jak w ulu. Zaproszenia rozdane, mamy powiadomione, dzieci też już wiedzą, więc wystarczyłoby cierpliwie czekać. Ale dla sześciolatki słowo „cierpliwie” jest obce.

Słowo się rzekło – kobyłka u płotu, jak to mówią. Nie jesteśmy tymi rodzicami, którzy wynajmują salę, zapraszają wszystkich kolegów i koleżanki z klasy, albo grupy dziecka i po dwóch godzinach mają wszystko „z głowy”. To nie my. Nie, żebym krytykowała taki sposób spędzania dziecięcych urodzin. Ja to bardzo dobrze rozumiem. Zero sprzątania przed i po imprezie, zabawa na całego w miejscu, do którego normalnie nie chodzi się za często. No i zawsze jest jakiś animator, który wszystkie te dzieci „ogarnie”.
 

Oryginalnie i ekonomicznie

Ale Matka Polka kalkuluje zyski i straty i jednak decyduje się na imprezę w domu. A do tego Matka Polka jest poznanianką, więc wiecie… Każdy grosz obraca dwa razy zanim wyda. No i lubi być oryginalna i lubi wyzwania!
 
870 pexels kampus production 7423774

A co to za problem zrobić urodziny dla dziecka w domu? Kupi się wagon chrupek, torcik, arbuza i koniecznie „szampon” (tak szampon! Dzieci tak mówią na ten bąbelkowy napój „wyskokowy” o nazwie zaczynającej się na „P” a kończącej się na włosko brzmiącym „ccolo”), który dzieci wypiją z prawdziwych kieliszków. Do tego jakaś zabawa plastyczna i będzie super!
 

Bożyszcze tłumów sobie poradzi

I wtedy, jak to mówią młodzi, się obudziłam.

Schody zaczęły się już dzień wcześniej, gdy mąż, który miał mi pomóc i wziąć drugim autem resztę dzieci, która nie mieściła się do mojego auta, oznajmił mi, że musi być w pracy do 16.30, czyli jakoś tak w połowie czasu przewidzianego na zabawę. Z pomocą przyszła koleżanka (Marysiu! Nie zapomnę ci tego do końca życia!). Foteliki rodzice zostawili w wiatrołapie w przedszkolu więc nie było kłopotu.

Gdy ukazałam się w drzwiach sali usłyszałam dzikie okrzyki radości. Poczułam się jak bożyszcze tłumów! Nikt nie musiał namawiać tego rozwrzeszczanego tłumu, by poszedł do szatni i się ubrał. Myślę, że nawet czekająca przy aucie Marysia to słyszała!
 
870 pexels antoni shkraba 6148534


„Słodkie oczka” muszą zostać

No i tu zdarzyło się oczywiście coś, czego Matka Polka, która myślała, że wszystko już w życiu widziała, nie przewidziała. Jeden z kolegów mojej córki, o wdzięcznym przydomku „słodkie oczka” (robi słodkie oczka do naszej córki – jak nam kiedyś zrelacjonowała, więc nadaliśmy mu taki przydomek) zaczął wymiotować. Akurat w przedszkolu była epidemia jelitówki i jego właśnie trafiło. Jak mi go było żal! Nie dość, że nie napije się „szamponu”, to jeszcze ominie go taka fajna impreza! Nie mówiąc już o wyprawie na pole po „bazie kotki”. Z bólem serca zostawiliśmy go pod opieką pani wychowawczyni, by spokojnie poczekał na przyjazd taty a z resztą ruszyliśmy ku nowej przygodzie.


Zabawa zgodna z planem

Marysia, której najmłodsze dziecko właśnie zaczęło naukę w liceum, po tych dwudziestu minutach jazdy z bandą przedszkolaków, z dziką radością pożegnała się, życząc mi z uśmiechem na ustach powodzenia.

Nie! Naprawdę nie było źle! Tylko dwoje oczu do przypilnowania dziesięciorga dzieci to zdecydowanie za mało. Jakby ktoś naiwnie jeszcze myślał, że da radę – mówię wprost: nie da!

Było wszystko, co zaplanowałam. Toast z „szamponu”, śpiewanie „sto lat”, tort, owoce, micha chrupek…. Szał, po prostu. Bałam się tylko, że od miksowania tego wszystkiego ich brzuchy po prostu nie wytrzymają. Szczęśliwie jednak udało się! Nikt nie powtórzył akcji „słodkich oczek”.


Koniec atrakcji – czyli granda

Robiliśmy jeszcze wianki wielkanocne na drzwi. I wtedy, godzinę przed odbiorem dzieci przez rodziców, skończyły mi się wszystkie atrakcje. Dzieci to wyczuły momentalnie! Zaczęła się tzw. granda!
 
870 pexels kampus production 6299265

Resztka rozsądnego myślenia, która mi została podpowiedziała mi genialny wprost pomysł! Chodźmy na spacer! Poszukajmy bazich kotków! Jeeee! Super pomysł! I już po pięćdziesięciu metrach dziękowałam, że wróciły starsze córki ze szkoły i pomogły mi to ogarnąć. To nie był spacer! To była jakaś dzika gonitwa! Jedni w prawo, inni w lewo, ktoś w ogóle nie chciał iść, zaczął wracać…. Ale jakoś doszliśmy do miejsca, w którym rosły „bazie kotki” nazwane przez jedną dziewczynkę „chomikotakmi”. Czułam się, jakbym odnalazła co najmniej świętego Graala. Byłam uratowana! Rwaliśmy więc te gałązki nie patrząc, że się zmierzcha.
 

Poświęcenie warte radości dzieci

Wracając z tego jakże ubogacającego spaceru widzieliśmy z oddali pierwszych rodziców, którzy stali pod naszym domem i czekali na swoje pociechy.

Kiedy już wszyscy rozjechali się do swoich domów, a ja mogłam na chwilę usiąść przy stole i popatrzeć na szczęśliwą twarz córki, która z wypiekami na twarzy opowiadała tacie, jakie przygody ją spotkały, to w sercu poczułam, że to była dobra decyzja. Dla tej chwili i tych wspomnień było warto! Polecam. To naprawdę wiele dla tych dzieci znaczy! No i zostałam niekwestionowaną Mamą Super-bohaterką!
 
Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcie: Pixabay.com
Fixed Bottom Toolbar