Ten zapach, ten smak…
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com

Ten zapach, ten smak…

dr Paulina Michalska

Czytałam artykuł Agnieszki Dubiel na Polskim Forum Rodziców, w którym pisała o swoim doświadczeniu w pieczeniu chleba. Od razu pomyślałam o sobie, o swoich zmaganiach i o tym, by o nich napisać. Pochodzę z rodziny piekarzy. Mój świętej pamięci tato był piekarzem, mój brat jest piekarzem (choć już zawodowo nie praktykuje) i ja też po części czuję się trochę jak piekarz.


Nasz powszedni tylko świeży

Ale nie chodzi o to, by czymś się tutaj chwalić. O nie! Choć mój tato zawodowo piekł chleb, bułki i rogale, to w domu omijał piekarnik szerokim łukiem. Raz tylko pamiętam, gdy upiekł ciasto drożdżowe bez przepisu, tak „na oko” i było tak pyszne, że i ja później też zapragnęłam takie upiec nie mając przepisu i, jak się nietrudno domyślić, można było nim gwoździe wbijać. Jednym słowem od pieczenia w moim rodzinnym domu była moja mama. Swą „władzę” dzierżyła niepodzielnie przez wiele lat – nas nie za bardzo dopuszczając do eksperymentowania w kuchni. Wszystko się zmieniło, gdy poszłyśmy do szkoły średniej a później na studia. Wertowałam więc przepisy jeszcze po mojej prababci i próbowałam coś tam stworzyć. Zawsze to jednak były raczej ciasta niż chleby i bułki. No bo po co piec w domu chleb, skoro tata codziennie przynosi z pracy świeżutkie, pachnące bochenki? W moim rodzinnym domu chleba z poprzedniego dnia już się nie jadło. Uważany był za tzw. „stary”. Ujmą na honorze dla mojego taty byłoby podać komukolwiek chleb z poprzedniego dnia.


Mąka musi poczekać

Opuściłam to „pachnące świeżym chlebem gniazdko” i marzyłam, by we własnym domu piec chleb. Czasem tato mówił mi: „Na co ci to? Dookoła masz tyle sklepów. Nie szkoda ci sił i czasu na pieczenie w domu?” Ale ja chciałam, żeby moim dzieciom dom kojarzył się z pieczeniem chleba, jego zapachem i całym tym rytuałem. Zaczęłam swoją przygodę od zwykłego chleba żytniego na zakwasie. Pamiętam jak kiedyś z wakacji wracałam trzymając nogi na worku z mąką, którą kupiliśmy po drodze w jakimś młynie. Różnie mi wychodziło to pieczenie chleba. Kiedy wyjmowałam z pieca bochen a on po kilku sekundach opadał aż na dno, płakałam tacie do słuchawki i pytałam, co zrobiłam nie tak. Zazwyczaj dawałam zbyt świeżą mąkę. Teraz już wiem, że taka mąka prosto z młyna musi swoje odstać i poczekać, zanim upiecze się z niej cokolwiek. Ale wciąż zaczynałam od nowa. Powoli wciągając w to wszystko własne dzieci.
 

Chleb z bagażem miłości

Z czasem piecznie chleba stało się niejako koniecznością. W badaniach wyszła nam nietolerancja glutenu i trzeba było przerzucić się na pieczenie chleba bezglutenowego. I to jakoś udało mi się opanować. Raz nawet zrobiłam „warsztaty” dla koleżanek z pieczenia chleba bez glutenu, drożdży, mleka etc.
 
Teraz mam już w domu swoje następczynie. Pieką chleby, ciasta, kłócą się która upiecze tort na urodziny brata lub siostry. Ale na to trzeba było kilkunastu lat. Niemniej jednak chciałabym zachęcić wszystkie wahające się mamy by, jeśli tylko w ich głowie tli się marzenie o upieczeniu własnego chleba, poszły na całość, zaryzykowały i zaczęły swoją przygodę z pieczeniem. Poza przepysznymi doznaniami smakowymi dajemy naszej rodzinie – mężowi, dzieciom, z czasem może też i wnukom coś, czego nie da się kupić w sklepie – atmosferę domu, zapachy, które zostaną z nimi na długo, no i oczywiście cały bagaż miłości i doświadczeń z tym związanych. Wiem, że pieczenie z dziećmi wspólnie szczególnie gdy są małe i więcej rozsypują, niż wrzucają do miski, jest trudne, ale z czasem „wciągajmy ich w tę przygodę”. Wyjdą z domu bogatsze od innych. I czy masz w domu super ekstra sprzęt, czy tylko glinianą makutrę po babci i dwie ręce, to nie jest to ważne. Ważne jest samo tworzenie, pieczenie, smakowanie i motywacja. Reszty naprawdę można się nauczyć.
 
Mój tato już nie żyje, nie mam do kogo dzwonić, by zapytać, co poszło nie tak, że chleb opadł, zrobiły się w nim dziury a zakwas cuchnie na kilometr. Ale jest Internet, a w nim cała kopalnia wiedzy na temat pieczenia chleba, są książki, poradniki a nawet maszyny, które (w ostateczności) wszystko nam podpowiedzą. Zatem - jak mawia mój mąż - ODWAGI!
 
Autorka z wykształcenia jest kulturoznawcą i fizykiem medycznym. Pracuje z małżeństwami, które pragną mieć dzieci jako instruktor Creighton Model System - głównego narzędzia NaPROTechnology®. Jest mamą pięciorga dzieci i pasjonatką podróżowania.

Zdjęcie: Pixabay.com
Fixed Bottom Toolbar