Rodzeństwo – najlepszy spadek, jaki możemy zostawić dzieciom
- Redakcja
- Kategoria: RODZICIELSTWO
Agnieszka Dubiel
Cuda się zdarzają, nawet w naszej rodzinie. Dwóch braci, lat trzynaście i dziewięć, siedziało razem przez godzinę i grali w nową grę. Planszową. Nie kłócili się, nie bili, w ogóle unikali konfliktów. Kawaler S. cierpliwie tłumaczył Chłopczykowi J. zasady i strategie, pokazywał, który ruch się opłaca, a który mniej. Nad tą grą wojenną zawarli chwilowy rozejm, a ja przyglądałam im się z boku, uważając by nieuważnym słowem nie zburzyć tego kruchego porozumienia. Cuda więc się zdarzają. Warto na nie czekać, nawet latami.
Ale tak poważnie mówiąc, życie z rodzeństwem, to nie sielanka. To ciągła walka i siłowanie się. Dzieci bardziej w tym przypominają przepychające się niedźwiadki niż zgodne mróweczki ciągnące wspólnie jedną gałązkę do mrowiska. Tyle tylko, że tak właśnie musi być. Jeśli mają kiedyś w przyszłości wyrosnąć na silnych ludzi umiejących poradzić sobie w trudnych sytuacjach, to muszą przez całe dzieciństwo trenować je w bezpiecznych warunkach. Na pocieszenie powtarzam sobie przeczytane kiedyś zdanie mądrego pedagoga, że rodzeństwo jest po to, żeby dzieci uczyły się wchodzić w konflikty i z nich wychodzić. Nawet jeśli przy okazji matka osiwieje (ojciec też, ale on jakby mniej się tym przejmuje).
Oczywiście w naszym domu na razie wciąż lepiej wychodzi nauka wchodzenia w konflikty niż ich rozwiązywania. Bo ciągle ktoś kogoś szturcha, ktoś odzywa się w nieodpowiednim momencie albo zadaje niewłaściwe pytania. Wchodzi do pokoju, zajmuje łazienkę, rzuca klockami i budzi resztę rodziny, głośno otwierając drzwi. Ale trudno. Musimy znosić się nawzajem, sterując tym znoszeniem tak, by oprócz tego było nam razem dobrze.
Dlatego właśnie takie chwile jak ta nad wspólną grą są cenne. Trzeba je wyłapać, wydobyć na światło i głośno pochwalić. Wzmocnić i zapamiętać. Żeby było do czego wracać i odwoływać się, gdy komuś zabraknie cierpliwości: „A pamiętasz, jak było miło, gdy raz z bratem zagrałeś w Tryktrak na warunkach pokojowych?”…
Zresztą obserwowanie relacji między dziećmi samo w sobie jest fascynujące. Bo oprócz konfliktów, następuje też budowanie sojuszy. Raz z tym, raz z tamtym. Jeśli z kimś nie można się dogadać, dobrze jest spróbować z kimś innym. Zazwyczaj znajdzie się jakieś wsparcie, czasem nawet na dłużej. Ale jeśli nikt nie chce z tobą wejść w koalicję, to znak, by trochę się nad sobą zastanowić.
Pamiętam, że w młodości bardzo zazdrościłam znajomym, którzy mieli dużo rodzeństwa. Zawsze wydawało mi się, że u nich w domu jest więcej życia, że po prostu coś się dzieje. A dzieci z takich rodzin miały bardziej wyraziste charaktery. I większe imprezy z okazji wszelakich. Potem, jak zaczęli wchodzić w dorosłość, było im też jakby łatwiej. Nie musieli wszystkiego wymyślać jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi. Mieli już gdzieś głęboko zakodowane, co robić w danej sytuacji. Ja sama musiałam się uczyć od początku, jak działa małe dziecko, jak do niego podejść, czego potrzebuje i w jaki sposób mam z nim rozmawiać. Oni to wszystko mieli w pakiecie. Że już nie wspomnę o organizacji domu dla dużej rodziny…
