Między slow life a Wielką Pardubicką

71888366 2536351806387817 5237962923871043584 nZ nowym rokiem szkolnym, jak bumerang wraca sprawa zajęć dodatkowych. Czy zapisać nasze dzieci? Na jakie? Co powinny? Z czego zrezygnować? Czy damy radę: i finansowo, i czasowo? No i co z odpoczynkiem, czasem wolnym..? Gdzie jest granica?

W tym roku jednak kontekst podejmowania tych decyzji zda się jednak nieco inny - i nie mówię tu o tym, że jednak wielu rodziców przed wyborem zajęć zastanowi się, czy to jest na pewno dla dziecka bezpieczne - ale dlatego, że częściej towarzyszyć będzie temu refleksja: a może to nie jest potrzebne, może po prostu spędzić ten czas zwyczajnie razem w domu?

Jeszcze w styczniu tego roku w artykule A jeśli niechcący podcinamy skrzydła naszym dzieciom?, który ukazał się na naszym portalu, jedna z mam, nawiązując do mnogości zajęć pozaszkolnych, żaliła się: „Czasami czuję, że za chwilę od tego zwariuję. Ciągle gdzieś jedziemy, ciągle się spieszymy, nie ma wolnej chwili. Ale czuję taką presję, że wydaje mi się, że inaczej nie można.” Dziś po miesiącach przymusowego zamknięcia w domu z dziećmi, ta sama mama mówi: „Zdecydowanie zwolniliśmy, zwolniłam ja i moja rodzina. Już tak dużo nie pracuję zawodowo. Celowo wszystko poukładałam tak, żeby więcej czasu spędzać z dziećmi. Z przyjemnością wróciliśmy do normalnego funkcjonowania: do szkoły, przedszkola, pracy, zajęć dodatkowych, ale już bez takiego pośpiechu. Nie chcę, żeby było tak samo jak wcześniej, dlatego z wielu zajęć zrezygnowaliśmy. Czas powszechnej kwarantanny zmienił nas. Zobaczyłam, jak dużo traciłam, nie spędzając czasu z córkami. Nie chcę teraz powtarzać tego błędu.”

Czy takie zmiany dotyczą wielu rodzin?

Niewątpliwie niemalże dla wszystkich rodziców, ale szczególnie dla dzieci, powrót do szkół jest wyraźną ulgą. Wiele z tych, które niekonieczne wcześniej kochały naukę, nagle z wyraźnym entuzjazmem chodzi na lekcje i nawet bez marudzenia odrabia zadania domowe. Ten sam rodzaj zachłanności dotyczy wszelkich aktywności pozaszkolnych. Pytanie: co z tym zrobimy? Odchylimy wahadło w drugą stronę? To znaczy, jak przez miesiące nie można było nic, to teraz bierzmy wszystko? Czyli zapisujmy dzieci na tyle zajęć, na ile się da… Czy pójdziemy inną drogą?

W 1999 r. Geir Berthelsen powoływał The World Institute of Slowness - swoistą odtrutkę na ciągły bieg w kierunku coraz „wyższych celów”, karierę zawodową za wszelką cenę (często kosztem relacji rodzinnych), na gromadzenie dóbr, konsumpcjonizm, zaniedbywanie relacji. Chodziło o zwrócenie się ku najbliższym osobom, ku rodzinie, skoncentrowanie na nich, na relacjach z nimi, na czerpaniu przyjemności ze wspólnie spędzonego czasu - bez pośpiechu, bez presji, bez poczucia winy. Życie wolno tu i teraz, w warunkach jakie są, cieszenie się najdrobniejszymi rzeczami, zauważanie ich i docenianie… Innymi słowy: slow life.

Przez ostatnie miesiące, chcąc nie chcąc, mieliśmy w domach swoje własne, prywatne „instytuty powolności”. Slow life w praktyce. Wielu z nas się zatrzymało, miało czas na przemyślenie i przewartościowanie niektórych spraw… Teraz, wraz z powrotem dzieci do szkół i przedszkoli, wiele się zmieniło. Jak się w tym odnajdujemy? Mimo wszystko żyjemy wolniej? Wracamy dokładnie do tego, co było przed kwarantanną? Próbujemy „nadrobić czas”, więc tym bardziej przyspieszamy galop?

A jeśli ten „wielki powrót do normalności” to dla nas niepowtarzalna szasna odpowiedzenia sobie na pytanie: czy bliżej nam (i naszej rodzinie) do slow life, czy raczej do Wielkiej Pardubickiej? Może warto skorzystać z tej okazji? Kto wie, może kiedy poznamy odpowiedź, to i upragniony „złoty środek” okaże się na wyciągnięcie ręki…


Małgorzata Tadrzak-Mazurek


Zdjęcie ilustracyjne/fot. Milena Gliwa


Fixed Bottom Toolbar