Logistyka dnia codziennego, czyli o rozwijaniu własnych kompetencji
- wtkaczyk
- Kategoria: RODZICIELSTWO

Agnieszka Dubiel
- Ja już nie muszę uprawiać sportów ekstremalnych – wzruszył ramionami Pan Łyżeczka. – Wystarczy mi, że mam piątkę dzieci.
I coś w tym jest. Emocji, adrenaliny i niepewnego stąpania po cienkiej linie mamy aż nadto. Poza tym jednak żyjemy całkiem normalnie, a rozglądając się wokół widzimy sporą grupę innych rodzin wielodzietnych i wydaje nam się czasem, że cały świat tak wygląda. Przynajmniej do chwili, gdy ktoś zada z przerażeniem pytanie: „ale jak wy to robicie?”.
Koszyk bez fanaberii
To prawda, wpadając dwa razy w tygodniu do sklepu spożywczego zgarniam z półek pełen koszyk artykułów najbardziej podstawowych. Jeśli jest to wtorek przed południem, a w kolejce do kasy oprócz mnie czeka kilku emerytów, wyglądam rzeczywiście malowniczo. Jeśli jest to piątek, wyróżniam się tylko rodzajem towarów: mało w tym koszyku fanaberii czy dodatkowych przyjemności. Jest to, co niezbędne. W soboty staram się nie chodzić już po sklepach, ponieważ trudno jest ze swoją zgrzewką mleka lawirować w tłumie osób kupujących wszystkiego po trochu.
W dużym opakowaniu
Przez lata wypracowaliśmy oczywiście dodatkowe systemy zaopatrzeniowe. Mięso kupujemy raz w miesiącu, w pobliskiej masarni. Potem je mrozimy i nie musimy o nim myśleć ani planować. Ziemniaki też lepiej przywieźć w worku, łatwiej potem z nich korzystać. I mąkę. A także makaron, konserwy warzywne i przyprawy. Osobiście ozłociłabym tego, kto wymyślił, że mogę kupić kilogramową paczkę cukru wanilinowego i mieć na wszystkie wypieki przez rok.
Nie ma w tym wszystkim naprawdę nic nadzwyczajnego. A to dlatego, że człowiek ma zadziwiającą umiejętność dostosowywania się do okoliczności. W krótkim też czasie wypracowuje sobie rutyny i zwyczaje, które po prostu ułatwiają szybkie przechodzenie przez kolejne etapy poszczególnych zadań. Kiedy już więc podstawowe potrzeby ma zaspokojone, myśli może skierować ku bardziej wzniosłym rejonom.
Na miejsce, na czas…
Na przykład, jak dowieźć czy doprowadzić każde dziecko w odpowiednie miejsce na umówiony czas. Przy okazji zapewnić konieczny spacer maluchom albo godzinną zabawę na placu zabaw w czasie oczekiwania na rodzeństwo. Jak uspokoić dziecko w oczekiwaniu na swoją kolej oraz którą bajkę opowiedzieć w przychodni, do uszka i po cichutku, żeby dziecko się wyciszyło i spokojnie siedziało na krzesełku. Mając gromadkę dzieci można wykorzystać milion okazji, by trenować swoją kreatywność i umiejętności logistyczne.
Oraz elastyczność. Wszystko jest dokładnie zaplanowane i wiadomo, w którym kierunku ruszamy oraz kiedy? No to pozostaje tylko czekać, aż stanie się coś, co cały ten plan zrujnuje i trzeba będzie szybciutko wszystkie klocki od nowa układać. I naprawdę, naprawdę rzadko dochodzi się do punktu, w którym stwierdzamy: to się nie uda. Odwołujemy wszystko i zastajemy w domu.
Umiejętności wypracowane latami praktyki
Myślę, że jeśli świat nie docenia kompetencji nas, rodziców wielodzietnych, to tylko dlatego, że ich nie rozumie. Nie potrafi sobie wyobrazić, że naprawdę robimy wszystko naraz, że musimy uwzględnić w swoim działaniu setki czynników sprzyjających i niesprzyjających. Potrafimy się dostosować do okoliczności, umiemy zarówno cierpliwie czekać, jak i działać szybko oraz reagować natychmiast na zmieniające się okoliczności. Ale to wszystko trzeba przeżyć, żeby w ogóle sobie wyobrazić.
Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu ćwiczymy różnorodne umiejętności: niemarnowanie zasobów żywieniowych, materialnych i wszelkich innych, a w razie potrzeby tworzenie czegoś z niczego. Precyzyjne wykorzystanie czasu oraz umiejętność regenerowania sił w pięć minut.
Z drugiej strony umiejętność rezygnowania ze spraw drugorzędnych albo pochłaniających zbyt wiele energii w porównaniu do korzyści. Uważne wysłuchiwanie kilku komunikatów jednocześnie, przy jednoczesnym jasnym formułowaniu własnych myśli i określaniu potrzeb. Umiejętność prowadzenia negocjacji, rozwiązywania sporów i dochodzenia do kompromisów… Naprawdę, to wszystko wcale nie oznacza, że jesteśmy jakimiś herosami o wyjątkowych predyspozycjach. Każdy byłby w stanie osiągnąć taki stopień wyszkolenia w przeróżnych dziedzinach, gdyby trenował przez kilkanaście lat bez przerwy.
Nic nie może osłabić rodziny
Często jednak nasze, nabyte w pocie czoła kompetencje pozostają niezauważone. A to dlatego, że jako potencjalni pracownicy mamy jednak jeden poważny minus: zawsze najważniejsza jest dla nas rodzina i nie chcemy podejmować się zadań, które mogłyby ją osłabić. Zadowalamy się więc w miarę sprawnym funkcjonowaniem własnego domu. Oczywiście czasem coś w nim zgrzyta, czasem sprężyny wyskakują z właściwych trybów. Nie szkodzi. Nauczyliśmy się nie poświęcać zbyt wiele uwagi drobiazgom. Przecież nie z takimi trudnościami radziliśmy sobie w przeszłości.
Jeśli zaś chodzi o sporty ekstremalne, to szczerze podziwiam wszystkich wspinaczy, nurków, samotnych żeglarzy, grotołazów i innych. Chociaż tych uprawiających sporty z dziećmi, podziwiam bardziej.
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
