Agnieszka Dubiel
 
Pamiętam taką scenę z czasu, gdy miałam tylko jedną córeczkę, na dodatek malutką. Czekałam w kolejce do bankomatu. Panna T. spała sobie słodko w wózeczku, a za nami i przed nami stała grupka starszych pań, wszystkie w tej samej kolejce. I jak to starsze panie, wszystkie zaczęły się zachwycać uśpionym dzieckiem.
 

Pierwsze ostrzeżenie

Byłoby miło, gdyby na zachwytach poprzestały, one jednak – znając życie od podszewki – szybko przeszły do ostrzegania mnie. Radziły nacieszyć się tym maleństwem, póki jeszcze takie małe, bo potem wyrośnie i będzie pyskowało i w ogóle same zmartwienia. Pamiętam ich głosy i mój wewnętrzny bunt: przecież wcale tak nie musi być. Przecież moje dziecko może pozostać zawsze miłe. A jeśli nawet nie, jeśli pewnego dnia stanie się niemiłe, i tak będę się nim cieszyć, bo to moje dziecko. Przypominam sobie dokładnie własną złość i niezgodę na tak urządzony świat. Teraz, gdy minęło te parę lat, widzę, że i starsze panie miały rację opowiadając o zmianach, które muszą nieuchronnie nastąpić i ja miałam rację twierdząc, że choćby nie wiem co, będę się cieszyć moim dzieckiem.
 

Konkurs na najsprawniejszego rodzica

Jednak przetrwanie próby czasu w tym postanowieniu bywa trudne. Może dlatego, że po wyjściu z wózka dziecko udaje się na plac zabaw. Tam już młoda mama spotyka się z tysiącem teorii na temat wychowania i zachowania, które akurat odbiegają nieco od tego wszystkiego, co sama zdążyła ostatnio wyczytać. Jeśli do tego taka mama nie miała nigdy wcześniej kontaktu z małym dzieckiem (ja nie miałam), może naprawdę zwątpić we własne kompetencje.
 
Potem przychodzi przedszkole i szkoła i jest jeszcze gorzej. Trzeba to, trzeba tamto. Zaliczyć kolejny sukces, usłyszeć pochwałę, wygrać konkurs. Najlepiej ten na najsprawniejszego rodzica. Przy okazji nie zapomnieć o zdrowym żywieniu, rozwijaniu pasji, poświęcaniu czasu, wspieraniu i nauczaniu. Łatwo w tym wszystkim zapomnieć o tym pierwszym postanowieniu: będę się cieszyć twoją obecnością.
 

Większość planów się nie uda

Wiemy, że jako rodzice stale odczuwamy tę presję. Inna sprawa, czy rzeczywistą, czy wyimaginowaną. Czujemy jednak, że ktoś nas ocenia, że komentuje. Spinamy się, stajemy na palcach, bardzo chcemy osiągnąć wyznaczone cele. Czy mamy, wobec tego ich nie wyznaczać? Żyjąc w jednym domu z gromadką malutkich dzieci ukułam sobie jedną zasadę: trzeba wszystko dokładnie zaplanować, a potem nastawić się, że większość i tak się nie uda. Z jednej strony potrzebny jest plan, żebyśmy w ogóle wiedzieli, od czego zacząć i w którą stronę mniej więcej zmierzamy. Z drugiej strony potrzebujemy pewnego dystansu do wyników naszych poczynań.
 
Czasem porażka jest po prostu potrzebna. Żeby nie zwariować, nie zafiksować się na sukcesie. Może przyjąć z pokorą, że nie wszystko umiemy i nie wszystko wiemy najlepiej. A czasem po to, żeby dać dzieciom odrobinę wolności w tym świecie urządzonym według naszego pomysłu. Zamknięcie ich w klatce naszych planów i oczekiwań przecież ich nie uszczęśliwi. Taki dystans daje im swobodny oddech i przestrzeń do rozwinięcia własnych skrzydeł. Czasem postępujemy źle. Czasem popełniamy błędy. I musimy sami sobie to wybaczyć.
 

Cieszyć się tym, co mamy

Ostatnimi czasy często zadaję sobie pytanie: czy jestem gotowa na porażkę? Czy patrząc na wspaniałe zdjęcia uśmiechniętych dzieci perfekcyjnych koleżanek potrafię stwierdzić spokojnie: mnie się to nie udało? Czy jeśli rzeczywistość odbiega od moich wyobrażeń, to jest porażka? Oraz najważniejsze: czy trzeba stale oceniać swoje działania w kategorii porażki i sukcesu?
 
Przecież postępowania żadnego człowieka, nawet naszych ukochanych dzieci, nie można sprowadzić do prostej matematyki: dodaj dwa i dwa i wyjdzie ci cztery. Jeśli zrobisz tak i tak, otrzymasz taki produkt końcowy. Jeśli go nie otrzymałeś, znaczy, że zrobiłeś źle. Możesz winić samego siebie do końca życia. Albo odpuścić. Jeśli kiedyś wyobrażałam sobie, że możliwe jest życie bliskie ideału, obecnie mam świadomość, że nie bardzo. I muszę się z tym pogodzić. Mogę te niedomagania potraktować jak porażkę, a mogę je przekuć na naukę: trzeba cieszyć się tym, co mamy, za wszelką cenę. Wrócić do pierwotnego postanowienia.
 
Będę więc cieszyć się waszą obecnością. Na tyle, na ile się da, na ile dam radę, na ile wy pozwolicie. Po prostu. Usiądziemy razem, zrobię wam herbatę i będę się cieszyć, że jesteście. Wasza obecność jest moim jedynym sukcesem.
 
Autorka jest mamą pięciorga dzieci, tłumaczką języka angielskiego. Prowadzi bloga panilyzeczka.manifo.com. Jest również współautorką książki ,,Gdy świat jest domem – blog Sosenki. Gdy dom jest światem – blog Pani Łyżeczki”, a także laureatką konkursów literackich.
 
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com
 
Baner790x105 Zakonczenie artykułu WERSJA 4