Zamiast podróży, czyli o tym, jak żyjemy w kwarantannie i radzimy sobie z nauką
- Redakcja
- Kategoria: DOOKOŁA ŚWIATA Z DZIEĆMI

Agata Gramacka
podróżniczka
Wstaję rano wyspana, wszak nic nie goni, więc nie trzeba budzić się o porze niezgodnej z biologiczną potrzebą. Ranek wcale nie ciągnie się leniwie w nieskończoność. Wyznaczone „spotkania” w pracy nadają rytm. Tymczasem wstaje też rodzina. Dzieci sprawdzają, czyja kolej rozpakowania zmywarki i ten, na kogo wskazuje zawieszony na lodówce grafik, zabiera się za stukanie naczyniami. Jemy śniadanie. Iga szykuje mi kawę. Lubi to robić, a ja lubię, jak ktoś mi robi kawę. Wspólnie ustalamy ramowy plan dnia - daje nam to poczucie przewidywalności i nadaje toczącym się sprawom rytmu. Później ćwiczenia poranne - pobudzają krążenie i skutecznie wprowadzają do aktywności. Co któryś dzień Maciej idzie z Jankiem (najstarszym synem) na poranną przebieżkę. Janek jest w klasie sportowej i zachowanie dobrej kondycji jest dla niego bardzo istotne. Karmienie kota, który nie zapomina się pojawić, kiedy jemy śniadanie. Zęby, włosy, makijaż, ubieranie - nie ma co się rozleniwiać, dzień trzeba zaczynać normalnie i tymi porannymi rytuałami się rozbudzić. Beznadziei mówimy nie.
Między ósmą a dziewiątą do dzieci spływają na Librusie wszelkie zadania szkolne. Trzeba je sobie na bieżąco zapisywać, bo około dziesiątej Librus codziennie przeżywa przeciążenie i przez jakiś czas nie można się zalogować. Każdy nauczyciel stosuje inną metodę przesyłania zadań, używa innych sposobów uczenia, radzi sobie z tą sytuacja na swój sposób. Nie mając jednego miejsca, gdzie uczeń mógłby zobaczyć, co ma zrobić, łatwo się w tym wszystkim pogubić. Problem się potęguje, gdy takich uczniów w domu jest troje, każdy ma po kilkanaście przedmiotów, a większość lekcji nagle mają robić na komputerze. Wcześniej tak nie pracowali ani oni, ani nauczyciele, więc o pełnej samodzielności ciężko w tych początkach mówić. A komputery? W czasie dnia wykorzystujemy je my, rodzice, do pracy.
Ratując się z tego chaosu, wprowadzamy w domu tablicę na wzór kanbanowych. Zapożyczony patent ze świata biznesowego (np. sterowania produkcją czy zarządzania projektami). Każde z dzieci ma swoją kolumnę zadań do zrobienia i kolumnę, do której przekłada zadania zrobione, każdy przedmiot ma swój rządek. Rano zapełniamy rządki zadaniami do zrobienia, wyraźnie zaznaczając, które będą do pracy na komputerze - te są na popołudnie, gdy komputery się zwolnią. Pozostałe zadania mogą być robione w miarę samodzielnie. Choć jak świat światem wiadomo, że lepiej przyswaja się nowe informacje, jeśli druga osoba je wyjaśni, jak można o tym porozmawiać, a nie tylko poprzez pasywne czytanie. Przeplatamy więc pracę rozmowami z dziećmi. I tak temat procesu zakupowego w aplikacji mobilnej Allegro miesza mi się z budową stawonogów, proces logowania przy użyciu AppleID znajduje swoją kontynuację w wyjaśnieniu równań z jedną niewiadomą, a abonamenty Smart! łączą się z wirtualną lekcją pianina córki.
Propozycja „spotkań” popołudniowych od współpracowników na zwykłe luźne pogaduchy jest świetna, ale czas ten wypełnia mi nadrabianie do połowy ogranych tematów z pracy albo ćwiczenie czytania z młodszym synem. W „międzyczasie” gotujemy obiad. Najczęściej, zupełnie inaczej niż zwykle bywało - teraz ma dwa dania. Do tego na ogół kroi się jakiś miły deser. Dzieci, zwłaszcza Iga, chętnie pomagają w kuchennych zadaniach.
Kończąc jeden etap dnia, idziemy na dwór. Dzieci już są po dłuższej grze w piłkę na ogrodzie i zrobieniu zadanych przez wuefistów ćwiczeń. Wybieramy się zatem na spacer. Dobrze, że pogoda w miarę sprzyja. Umiejętności zdobyte w licznych biegach na orientacje pozwalają nam spacerować po leśnych duktach i poza nimi, nie napotkawszy nikogo innego. Zabieramy ze sobą chwytaki i worek na śmieci. W ten sposób każdy, nawet najmniejsze spacer zyskuje wyższy cel. Dzieciaki zabierają ze sobą piłki. W takim składzie i z takim wyposażeniem można wędrować nawet kilka godzin. Przy ładniejszej pogodzie były rowery, rolki, a nawet kajak na pobliskich rozlewiskach.
Wracamy do naszych kolorowych ścian dokończyć lekcje. Teraz te w formie elektronicznej. Chwila wytchnienia. Może znów spróbujemy zabrać się za posprzątanie strychu, na którym kurzą się przeprowadzkowe kartony sprzed dziesięciu lat? Trochę telefonów do rodziny lub znajomych. W końcu jest moment spokojnie sobie pogadać, bo każdy ma czas, sprawy już nie są do załatwienia. Nikt nigdzie nie musi, a nawet nie powinien czy nie może iść. Dziś pozostanie w domu, to po prostu symbol odpowiedzialności, patriotyzmu.
Szkolny tydzień zabiera trochę wolnego czasu, ale liczymy na weekend - znów będzie cały dzień do zagospodarowania. Lekcji nie odpuszczamy z wielu względów. Jedno to fakt, że wypełniają dobrze czas. Ale drugie - wydaje się ważniejsze - nadają dzieciom sensu istnienia w tym kwarantannowym bezruchu. Dostając zadania od nauczycieli, czują się na swój sposób istotni. Ważni dla swoich nauczycieli. A swoim zaangażowaniem dają dokładnie taki sam sygnał swoim nauczycielom.
Wieczorem rozkładamy domowe kino. Nie mamy telewizora, od wielu, wielu lat. Podłączamy więc laptop do projektora. Niekiedy Maciej chwyci gitarę i trochę pośpiewamy, jak za dawnych lat przy harcerskim ognisku. Iga, gdy ma wenę, podłącza ten sam instrument do wzmacniacza i robi się bardziej rockowo. Tomek robi tor z rolek papieru toaletowego, po którym będzie puszczał piłeczkę pingpongową, ale w większości czasu bawi się nowym zestawem Lego technic. Janek czyta kolejną książkę o górach. Moje lekcje hiszpańskiego też już są on-line. Szkoła tańca również szykuje się na wspólne lekcje zza ekranu. Wieczorem nikt za bardzo się nie spieszy, nikt nikogo nie pogania, a i tak każdy szykuje się w stronę spania. Wieczory w „normalnym czasie" w naszej rodzinie, to były wieczne tarcia pomiędzy zaganianiem dzieci do spania, wyścigiem z czasem, aby zdążyć przygotować wszystko na następny dzień, a potrzebą odpoczynku dorosłych. Teraz zapanował spokój. Chodzimy spać zdecydowanie wcześniej niż bywało, czas jest na wszystko. Po wspólnym rozciąganiu i modlitwie dzieci zostają w pokojach. My mamy chwilę na zebranie myśli na następny dzień. Przemyślenie, jakie będzie menu następnego dnia... Jeszcze wstawienie prania i naczyń do zmywarki i bierzemy do ręki książkę. Każdy pogrąża się w swojej lekturze. „Dobranoc, dobranoc" dobiega jeszcze z pokoju Tomka, który, choć najmłodszy jako „sowa", chodzi spać najpóźniej.
Czasem przemknie przez myśl, co dalej? Ale panice też mówimy nie. Żyjemy spokojnie tym, co przynosi dzień, zdroworozsądkowo patrząc na otaczające nas realia.
Wejście w tryb stuprocentowo rodzinny, kiedy ma się na to całkowitą zgodę, zajęło nam niedużo czasu. Kilka dni i znów poczuliśmy się jak przed rokiem podczas podróży dookoła świata, kiedy też mieliśmy w większości tylko siebie nawzajem, a problemy życiowe zostały sprowadzone do dwóch podstawowych pytań: co dziś zjemy i gdzie będziemy spać? Cała reszta to wypełnienie sobie czasu w sposób najbardziej wartościowy w danym momencie. Pewnie nam trochę łatwiej, bo Maciej od dawna już pracuje w domu, a ja często korzystałam z pracy zdalnej. Jako rodzina mamy też za sobą rok domowej edukacji, gdy uczyliśmy nasze dzieci podczas podróży. Teraz wymieszało się to wszystko razem. Odnalezienie się w nowej sytuacji zajęło nam trochę czasu, ale szybko przypomniało nam się, że siebie po prostu lubimy i lubimy razem spędzać czas.
Dobrze jest więc być znów razem...
Między ósmą a dziewiątą do dzieci spływają na Librusie wszelkie zadania szkolne. Trzeba je sobie na bieżąco zapisywać, bo około dziesiątej Librus codziennie przeżywa przeciążenie i przez jakiś czas nie można się zalogować. Każdy nauczyciel stosuje inną metodę przesyłania zadań, używa innych sposobów uczenia, radzi sobie z tą sytuacja na swój sposób. Nie mając jednego miejsca, gdzie uczeń mógłby zobaczyć, co ma zrobić, łatwo się w tym wszystkim pogubić. Problem się potęguje, gdy takich uczniów w domu jest troje, każdy ma po kilkanaście przedmiotów, a większość lekcji nagle mają robić na komputerze. Wcześniej tak nie pracowali ani oni, ani nauczyciele, więc o pełnej samodzielności ciężko w tych początkach mówić. A komputery? W czasie dnia wykorzystujemy je my, rodzice, do pracy.
Ratując się z tego chaosu, wprowadzamy w domu tablicę na wzór kanbanowych. Zapożyczony patent ze świata biznesowego (np. sterowania produkcją czy zarządzania projektami). Każde z dzieci ma swoją kolumnę zadań do zrobienia i kolumnę, do której przekłada zadania zrobione, każdy przedmiot ma swój rządek. Rano zapełniamy rządki zadaniami do zrobienia, wyraźnie zaznaczając, które będą do pracy na komputerze - te są na popołudnie, gdy komputery się zwolnią. Pozostałe zadania mogą być robione w miarę samodzielnie. Choć jak świat światem wiadomo, że lepiej przyswaja się nowe informacje, jeśli druga osoba je wyjaśni, jak można o tym porozmawiać, a nie tylko poprzez pasywne czytanie. Przeplatamy więc pracę rozmowami z dziećmi. I tak temat procesu zakupowego w aplikacji mobilnej Allegro miesza mi się z budową stawonogów, proces logowania przy użyciu AppleID znajduje swoją kontynuację w wyjaśnieniu równań z jedną niewiadomą, a abonamenty Smart! łączą się z wirtualną lekcją pianina córki.
Propozycja „spotkań” popołudniowych od współpracowników na zwykłe luźne pogaduchy jest świetna, ale czas ten wypełnia mi nadrabianie do połowy ogranych tematów z pracy albo ćwiczenie czytania z młodszym synem. W „międzyczasie” gotujemy obiad. Najczęściej, zupełnie inaczej niż zwykle bywało - teraz ma dwa dania. Do tego na ogół kroi się jakiś miły deser. Dzieci, zwłaszcza Iga, chętnie pomagają w kuchennych zadaniach.
Kończąc jeden etap dnia, idziemy na dwór. Dzieci już są po dłuższej grze w piłkę na ogrodzie i zrobieniu zadanych przez wuefistów ćwiczeń. Wybieramy się zatem na spacer. Dobrze, że pogoda w miarę sprzyja. Umiejętności zdobyte w licznych biegach na orientacje pozwalają nam spacerować po leśnych duktach i poza nimi, nie napotkawszy nikogo innego. Zabieramy ze sobą chwytaki i worek na śmieci. W ten sposób każdy, nawet najmniejsze spacer zyskuje wyższy cel. Dzieciaki zabierają ze sobą piłki. W takim składzie i z takim wyposażeniem można wędrować nawet kilka godzin. Przy ładniejszej pogodzie były rowery, rolki, a nawet kajak na pobliskich rozlewiskach.
Wracamy do naszych kolorowych ścian dokończyć lekcje. Teraz te w formie elektronicznej. Chwila wytchnienia. Może znów spróbujemy zabrać się za posprzątanie strychu, na którym kurzą się przeprowadzkowe kartony sprzed dziesięciu lat? Trochę telefonów do rodziny lub znajomych. W końcu jest moment spokojnie sobie pogadać, bo każdy ma czas, sprawy już nie są do załatwienia. Nikt nigdzie nie musi, a nawet nie powinien czy nie może iść. Dziś pozostanie w domu, to po prostu symbol odpowiedzialności, patriotyzmu.
Szkolny tydzień zabiera trochę wolnego czasu, ale liczymy na weekend - znów będzie cały dzień do zagospodarowania. Lekcji nie odpuszczamy z wielu względów. Jedno to fakt, że wypełniają dobrze czas. Ale drugie - wydaje się ważniejsze - nadają dzieciom sensu istnienia w tym kwarantannowym bezruchu. Dostając zadania od nauczycieli, czują się na swój sposób istotni. Ważni dla swoich nauczycieli. A swoim zaangażowaniem dają dokładnie taki sam sygnał swoim nauczycielom.
Wieczorem rozkładamy domowe kino. Nie mamy telewizora, od wielu, wielu lat. Podłączamy więc laptop do projektora. Niekiedy Maciej chwyci gitarę i trochę pośpiewamy, jak za dawnych lat przy harcerskim ognisku. Iga, gdy ma wenę, podłącza ten sam instrument do wzmacniacza i robi się bardziej rockowo. Tomek robi tor z rolek papieru toaletowego, po którym będzie puszczał piłeczkę pingpongową, ale w większości czasu bawi się nowym zestawem Lego technic. Janek czyta kolejną książkę o górach. Moje lekcje hiszpańskiego też już są on-line. Szkoła tańca również szykuje się na wspólne lekcje zza ekranu. Wieczorem nikt za bardzo się nie spieszy, nikt nikogo nie pogania, a i tak każdy szykuje się w stronę spania. Wieczory w „normalnym czasie" w naszej rodzinie, to były wieczne tarcia pomiędzy zaganianiem dzieci do spania, wyścigiem z czasem, aby zdążyć przygotować wszystko na następny dzień, a potrzebą odpoczynku dorosłych. Teraz zapanował spokój. Chodzimy spać zdecydowanie wcześniej niż bywało, czas jest na wszystko. Po wspólnym rozciąganiu i modlitwie dzieci zostają w pokojach. My mamy chwilę na zebranie myśli na następny dzień. Przemyślenie, jakie będzie menu następnego dnia... Jeszcze wstawienie prania i naczyń do zmywarki i bierzemy do ręki książkę. Każdy pogrąża się w swojej lekturze. „Dobranoc, dobranoc" dobiega jeszcze z pokoju Tomka, który, choć najmłodszy jako „sowa", chodzi spać najpóźniej.
Czasem przemknie przez myśl, co dalej? Ale panice też mówimy nie. Żyjemy spokojnie tym, co przynosi dzień, zdroworozsądkowo patrząc na otaczające nas realia.
Wejście w tryb stuprocentowo rodzinny, kiedy ma się na to całkowitą zgodę, zajęło nam niedużo czasu. Kilka dni i znów poczuliśmy się jak przed rokiem podczas podróży dookoła świata, kiedy też mieliśmy w większości tylko siebie nawzajem, a problemy życiowe zostały sprowadzone do dwóch podstawowych pytań: co dziś zjemy i gdzie będziemy spać? Cała reszta to wypełnienie sobie czasu w sposób najbardziej wartościowy w danym momencie. Pewnie nam trochę łatwiej, bo Maciej od dawna już pracuje w domu, a ja często korzystałam z pracy zdalnej. Jako rodzina mamy też za sobą rok domowej edukacji, gdy uczyliśmy nasze dzieci podczas podróży. Teraz wymieszało się to wszystko razem. Odnalezienie się w nowej sytuacji zajęło nam trochę czasu, ale szybko przypomniało nam się, że siebie po prostu lubimy i lubimy razem spędzać czas.
Dobrze jest więc być znów razem...
Autorka jest podróżniczką, mamą trojga dzieci; razem z mężem Maciejem i dziećmi – Tomkiem, Igą i Jankiem - odbyła półroczną podróż dookoła świata, z której wrócili w marcu 2019 r.





