Czy wyjazd z dziećmi w wysokie Andy to dobry pomysł, czyli o podejmowaniu ryzyka przez rodziców  
Zdjęcia: Agata Gramacka/Family on board

Czy wyjazd z dziećmi w wysokie Andy to dobry pomysł, czyli o podejmowaniu ryzyka przez rodziców  

Agata Gramacka 
 
Czwarta rano.
Przez ściany hotelu, zrobionego z soli, przenika ziąb. W styczniu w Ameryce Południowej jest lato, jednak na wysokości 4 kilometrów nad poziomem morza nie jest to takie oczywiste.
 
Wcale nie mamy ochoty wstawać, to nasz kolejny dzień na wysokości, kolejny niedospany, doprawiony tępym bólem głowy. Jedyne, czego byśmy pragnęli, to poleżeć sobie do południa.
 
Jednak Gulio, Włoch, który z nami przemierza Boliwię, nie daje za wygraną. Naciskał na wczesną pobudkę, argumentując, że właśnie dla tego poranka przyjechał pół świata.
 
Zwlekamy się zatem z łóżek i zakładamy na siebie wszystko co mamy, żeby zatrzymać przy sobie choć trochę ciepła. Śniadanie przewidziane jest na późniejszą godzinę, gdy poranną atrakcję będziemy już mieć za sobą.
 

Fantazyjny pępek świata

4 maj Agata Gramacka2
 
Po godzinie drogi w ciemności dojeżdżamy na miejsce. Kierowca zatrzymuje jeepa, pozwala nam wysiąść i rozprostować kości w oczekiwaniu na spektakl, który szykuje dla nas natura.
 
Stoimy na samym środku boliwijskiego Salar de Uyuni. Ciemność stopniowo przechodzi w poranną szarugę. Na horyzoncie z jednej strony coraz wyraźniej zarysowują się oddalone o kilkadziesiąt kilometrów wzgórza na brzegu Salaru, z drugiej strony nieśmiało wychyla się znad horyzontu pomarańczowa tarcza. Każda minuta zmienia otaczający nas świat, nadając mu niesamowite barwy. Od porannej szarości, przez błękit, fiolet, róż, aż po biel, niesamowitą i wszechotaczającą biel. W porannym blasku tafla solniska zlewa się z niebem. Niekończąca się perspektywa umieszcza nas na moment w fantazyjnym pępku świata. Dolina staje w długich cieniach, sól trzeszczy pod stopami, jakby była wielkim lodowcem. Chwilę później słońce wzbija się na wysokość, pozostawiając oniemiałych widzów na środku sceny.

Jesteśmy wdzięczni, że jednak daliśmy się przekonać Gulio do porannej pobudki...
 

Podejmujemy ryzyko

4 maj Agata Gramacka1
 
Wschód słońca na największym solnisku świata to nagroda dla wytrwałych. Nie chodzi tylko o wczesną pobudkę, ale także o trud dostania się na Salar.

Jechaliśmy tutaj kilka dni w jeepie, trzęsąc się po pustyniach i wysokich przełęczach andyjskich. Za oknami auta bezkresna pustka, poprzecinana wulkanicznymi stożkami i wynurzającymi się jakby z nicości lagunami, tworzącymi swoiste oazy na tej wysokogórskiej pustyni. Laguny obfitowały w życie, którego brakuje w innych wulkanicznych obszarach. W zieleni i czerwieni porostów brodziły flamingi, a drobną trawę przegryzały lamy i wikunie.
 
Wróćmy jednak do decyzji, która spowodowała, że cały ten niesamowity świat było nam dane poznać, zobaczyć, dotknąć.
Przylecieliśmy z dziećmi do Chile, chcąc odwiedzić Atakamę. Miejscowość, będąca centrum wyjazdów na słynną pustynię, leży 2500 m nad poziomem morza. Dojazd do San Pedro de Atacama nie stanowił wyzwania. Problem pojawił się później: by poznać andyjskie życie trzeba wjechać wyżej. A żeby poczuć bezkres boliwijskiego Salaru, czekał nas kilkudniowy przejazd przez przełęcze, położone na wysokości 5 tys. m n.p.m.
 
Nie mieliśmy wyobrażenia o tym, jak na taką wysokość mogą zareagować dzieci. Rozważaliśmy wszystkie opcje za i przeciw, próbując zdroworozsądkowo ogarnąć temat. Czy ryzykować i jechać w głębsze Andy, czy pozostać nad upalnym wybrzeżem Oceanu Spokojnego?

Podjęliśmy ryzyko.
 

Mądre wyczucie w podejmowaniu wyzwań

Ile razy jako rodzice musimy podjąć decyzję, czy wystawiać dziecko na ewentualne zagrożenie?
Czy chronić je przed wszelkim złem tego świata i trzymać pod kloszem, czy raczej bez wątpliwości puścić w świat?
Ani jedna, ani druga odpowiedź nie jest dobra. Wyjściem jest znalezienie złotego środka: wspierać i być obecnym, jednocześnie pozostawiając rozumną swobodę. Realnie oceniać zagrożenie, chronić dziecko, ale interweniować tylko tam, gdzie rzeczywiście jest to potrzebne.
 
Sztuka polega na mądrym wyczuciu – i podejmowaniu wyzwań.
 

Zielone światło na dalszą drogę

4 maj Agata Gramacka4
 
Czy nasza decyzja była słuszna? I tak, i nie.
Wzięliśmy pod uwagę potencjalne zagrożenia (w tym wypadku niebagatelne, bo dotyczyło zdrowia dzieci), jednocześnie zostawiliśmy sobie możliwość wycofania się z drogi w każdym momencie. Zapewnieni, że przez wysokie przełęcze tylko przejeżdżamy, zdecydowaliśmy się wyruszyć z dziećmi w wysokie Andy.
 
Realia były inne – przejazdy przez wysokie przełęcze ciągnęły się całymi dniami. Spaliśmy w wysoko położonych wioskach, a dzieci nie czuły się rewelacyjnie. Nie było łatwej możliwości wycofania się w niżej położone tereny. Była jednak pomoc medyczna na miejscu, więc poszliśmy na konsultacje, próbując porozumieć się z boliwijskim lekarzem mieszanką hiszpańsko-włosko-polską w sprawie zagrożeń dla naszych dzieci.

Lekarz zapewnił, że aklimatyzacja przebiega normalnie i dał zielone światło na dalszą drogę.
 

Czy było warto? Bez dwóch zdań

Czy drugi raz podjęlibyśmy taką samą decyzję? Nie mam pojęcia. W tamtym momencie wiedzieliśmy, że decyzja jest ryzykowna, ale wydawała się słuszna.
 
Ryzyko, związane z wystawianiem naszych dzieci na niebezpieczeństwa, jest wpisane w rodzicielstwo. Pozostaje nam nauczyć się z nim żyć i odpowiednio nim zarządzać.

Bo czym się różni ryzyko wyjazdu w wysokie Andy od ryzyka wysłania dziecka do współczesnej szkoły...?
 
Autorka jest mamą trojga dzieci, podróżniczką, propagatorką rodzinnej aktywności outdoorowej. Razem z mężem Maciejem i dziećmi – Tomkiem, Igą i Jankiem – podróżuje w bliższe i dalsze zakątki świata, poszukując wartościowego spędzania czasu. Rodzina odbyła między innymi półroczną podróż dookoła świata, z której wrócili w marcu 2019 r. Jej podróże i rodzinne aktywności warto śledzić na blogowym Fan Page'u Family on Board
 
Zdjęcia: Agata Gramacka / Family on board
Fixed Bottom Toolbar