Czas się przebudzić - czyli ostatni moment, żeby zobaczyć, że trwa walka o nasze dzieci

nowakRozmowa z BARBARĄ NOWAK – małopolską kurator oświaty



Czy szkoła jest bezpiecznym środowiskiem wychowawczym dla dzieci? Czy rodzice mogą mieć pewność, że posyłając dziecko do szkoły będzie przestrzegany art. 48 Konstytucji (ust. 1), czyli, że rodzice „mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami” i że to wychowanie „powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania”?

Patrząc historycznie, rodzice w Polsce nigdy nie mogli się czuć zupełnie bezpiecznie, jeśli chodzi o treści, które przekazywane są dzieciom w szkołach. Po drugiej wojnie światowej zagrożeniem był komunizm i indoktrynowanie dzieci w tym względzie. Bardzo krótki czas po transformacji, czyli po roku 1989, wydawało nam się, że teraz już będzie bezpiecznie, że rodzicom zwrócono wolność decydowania o swoich dzieciach. 


A nie jest bezpiecznie? Czy prawo nie gwarantuje nam, rodzicom, decydowania o wychowaniu naszych dzieci?

Owszem, prawo jest świetnie skonstruowane i prawa rodziców są rzeczywiście dobrze zabezpieczone w różnych aktach prawnych, od Konstytucji poczynając. Rzecz jednak w tym, że nie zawsze to prawo jest przestrzegane. Niektóre środowiska uznają, że rodzice nie są na tyle światli (innymi słowy są zacofani), żeby decydować o tym, co jest dla dzieci dobre i różnymi sposobami próbują pozbawić rodziców ich praw, roszcząc sobie pretensje do tego, żeby „wychowywać” również rodziców albo zupełnie ich pomijać. Niestety, wielu rodziców tego nie widzi, ponieważ czas pozornej wolności decydowania o swoich dzieciach, który nastąpił po transformacji uśpił ich czujność. Warto dodać, że latami poprzez różnego rodzaju przekazy, np. medialne, z premedytacją karmiono nas propagandą, która miała wywoływać w nas kompleks niższości, żebyśmy w konsekwencji bez oporu i refleksji przyjęli ideologię napływającą z tzw. Zachodu.


Mam poczucie, że w tym czasie zaszczepiono nam również przekonanie, że nie potrafimy wychowywać swoich dzieci i że lepiej od nas zrobią to specjaliści. To dlatego bywamy tacy niepewni jako rodzice i czasami zbyt łatwo powierzamy swoje dzieci przedszkolom czy szkołom, niemalże nie kontrolując, co się w nich dzieje. 

Tak i jest to część o wiele większego problemu, który nie dotyczy tylko rodziców, ale także nauczycieli. I w ogóle kryzysu w oświacie. Nauczyciele także przestali wierzyć w siebie i w swoje możliwości. Po poprzedniej reformie oświaty, można powiedzieć, że razem z gimnazjami przyszło jakieś zachłyśnięcie tym, jak wygląda edukacja na Zachodzie. Zaczęliśmy wprowadzać pewne wzorce, nie zważając na to, że społeczeństwa zachodnie zaczęły się z nich wycofywać, bo się nie sprawdziły. Programy w dużej mierze zostały pozbawione funkcji wychowawczej, mocno ograniczono nauczanie historii, zaprzestano nauki patriotyzmu i dumy narodowej, a jeśli dodać do tego pielęgnowanie niskiego poczucia własnej wartości i podkreślanie „złych” historycznych wyborów Polaków, a do tego masowo pojawiające się testy na egzaminach, tzw. klucze - czyli wszystko to, co zrównywało uczniów i nie rozwijało samodzielnego myślenia - to w rezultacie zamiast światłych absolwentów szkół zaczęliśmy „produkować” pracowników korporacyjnych. Nie pozostało to bez wpływu na nauczycieli, którzy musieli podporządkować się narzuconemu schematowi. W znacznej części przestali być samodzielni i kreatywni, bo dostawali masę gotowych materiałów, na których się opierali. 


Czyli nie tylko rodzice przestali być czujni, ale także nauczyciele?

Tak, nauczyciel też dał sobie wmówić, że materiały, które dostaje i bez których nie potrafi pracować, pasują do wszystkich dzieci, jakie ma w klasie. A to nie jest prawda, bo każda klasa jest inna, a każde dziecko potrzebuje indywidualnego podejścia.


A jeśli mamy i uśpionego rodzica, i niepewnego nauczyciela, to dzieci pozostawione są same sobie… 

I dlatego do szkół i przedszkoli próbują wchodzić różnego typu „specjaliści” i „edukatorzy”, którzy „wiedzą lepiej”, co jest niezbędne dzieciom, którzy twierdzą, że rodzice nie rozumieją nowoczesności, tkwią gdzieś głęboko w jakichś zaszłościach i nie pasują do nowoczesnej Europy. Są hamulcowymi. I oni chcą to zmienić. I robią to tak, żeby jak najmniej rodziców zorientowało się, co się tak naprawdę dzieje. A dzieją się rzeczy tak szokujące, że wielu rodzicom trudno jest w nie uwierzyć. Refleksja przychodzi dopiero wówczas, kiedy krzywda indoktrynacji dotknie ich własnych dzieci i zaczynają się borykać z jej konsekwencjami.


Czy to znaczy, że rodzice są oszukiwani? 

Bardzo często nie tylko rodzice, ale również dyrektorzy szkół i nauczyciele. Bo jeśli proponowane są zajęcia dodatkowe, np. dotyczące tematyki zdrowia czy ogólnego rozwoju, na które rodzice muszą wyrazić zgodę na piśmie, to ani dyrektor, ani na ogół rodzice nie widzą w tym nic złego. Bo kto by nie chciał, żeby dziecko zdobyło wiedzę na temat zdrowia czy rozwoju. Rzecz w tym, że na takich zajęciach przekazuje się nie tylko ogólne treści, ale również bywa, że seksualizujące dzieci i robiące im krzywdę. Takie, których większość rodziców nie życzyłaby sobie dla swoich dzieci. Otrzymujemy takie zgłoszenia. Muszę tu wspomnieć też o inwazji ideologii LGBT+ [od ang. Lesbian, Gay, Bisexual, Transgender – przyp. red.], która jest wszechobecna i nachalnie wciska się również do szkół. Realizowane są zajęcia przez różne organizacje według standardów WHO, które - co warto podkreślić - nie są zgodne z zatwierdzonymi przez MEN podstawami programowymi przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie. Uczniowie otrzymują fałszywe informacje na temat rodziny. Wpaja im się przekonanie, że płeć nie jest kwestią biologiczną, lecz wynika z uwarunkowania kulturowego. Kieruje się zainteresowanie, często bardzo młodego człowieka, na sferę seksualną, uczy technik masturbacji i równocześnie zachęca do eksperymentowania w celu poznania swoich preferencji seksualnych. Badania naukowe prowadzone w USA wykazały, że taka edukacja powoduje wzrost w szybkim tempie liczby osób niepewnych swojej tożsamości seksualnej, ale także deklarujących się jako homoseksualne. Jeśli pozwolimy na działania niszczące harmonijny rozwój naszych dzieci, to staniemy się odpowiedzialni za destrukcję zdrowej struktury rodziny i społeczeństwa. Naprawdę warto być świadomym zagrożeń. Bez tej świadomości nie uda nam się ochronić naszych dzieci. Najważniejsze jednak, żebyśmy sobie jasno powiedzieli: to nie jest walka z ludźmi o innej orientacji seksualnej, tylko ze szkodliwą ideologią, która obrzydliwie ich wykorzystuje. 


Jak duża jest skala zjawiska, jak częste są tego typu nadużycia?

Rzecz nie jest w tym, jak duża jest skala zjawiska, ale że to w ogóle się dzieje i jeśli przegapimy ten moment, to wiemy, co będzie dalej. Doskonale znamy ten scenariusz, ponieważ został on zrealizowany w wielu krajach, np. w Niemczech, Kanadzie, Francji, Szwajcarii, Hiszpanii… Teraz jest próba realizacji go u nas. Ludziom tam też się wydawało, że skala zjawiska nie jest duża i że nie trzeba przesadzać z reakcją, aż okazało się, że bardzo szybko stracili kontrolę nad tym, co w szkole przekazywane jest im dzieciom i jak są tam wychowywane. W tych krajach już nie rodzice decydują o tym, jak chcą wychowywać swoje dzieci, ale instytucje. Na przykład tzw. edukacja seksualna stała się obowiązkowa, a jeśli rodzice nie chcą się zgodzić, żeby dziecko brało w niej udział, bo twierdzą, że jest demoralizująca i krzywdząca dla dziecka, to albo muszą zapłacić grzywnę, albo są karani w inny sposób, a dziecko i tak musi wziąć udział w zajęciach. Jedynym wyjściem uchronienia dziecka przed treściami, które rodzice uważają za krzywdzące, jest edukacja domowa. 


Co robić, żeby do tego nie dopuścić u nas?

Zacznijmy od tego, żeby rodzice obudzili się i zauważyli, że jest problem i należy kontrolować, co się dzieje w przedszkolach i szkołach. Po wtóre, warto, żeby uwrażliwiali dyrektorów placówek, żeby też byli czujni. Po trzecie, zanim podpiszą zgodę na jakiekolwiek zajęcia dodatkowe, powinni poprosić o szczegółowy program zajęć i zapoznać się z nim, a także dowiedzieć się, kto będzie prowadził zajęcia, jakie ma uprawnienia, jaką organizację czy instytucję reprezentuje i czy podczas zajęć obecny będzie nauczyciel, którego dziecko zna i który może w każdym momencie przerwać zajęcia, jeśli uzna, że przekazywane są niewłaściwe treści. 


Wiadomo jednak, że czasami treści, które nie chcemy, żeby były przekazywane naszym dzieciom, pochodzą od nauczycieli… 

Wówczas rodzice powinni taką sprawę zgłosić do dyrektora szkoły, a jeśli nie zareaguje albo nie mają do niego zaufania, to do kuratorium oświaty. Każdy taki przypadek musi być zbadany. Nie chodzi tutaj już tylko o etos pracy nauczyciela, ale o bezprawne działanie (mieliśmy np. zgłoszenie o nauczycielce, która kładła się na biurko i pokazywała dzieciom, jak się masturbować) - nauczyciel nie może wychodzić poza podstawy programowe i program profilaktyczno-wychowawczy.


Który notabene zatwierdzają rodzice… 

Nie tylko zatwierdzają, ale od dwóch lat mają możliwość tworzenia go. I zachęcam do korzystania z tego potężnego narzędzia, czyli żeby rodzice samodzielnie pisali programy profilaktyczno-wychowawcze. Nie muszą być rozbudowane, wystarczy w punktach napisać: chcemy, żeby to i to było przekazywane naszym dzieciom, a tego nie chcemy. I to będzie chronić dzieci w szkole. Trzeba tylko pamiętać, że żaden program nie może być niezgodny z Prawem oświatowym i Konstytucją.


A zgodnie z Prawem oświatowym powinien „respektować chrześcijański system wartości”…

Dokładnie tak. Na chrześcijańskich wartościach została zbudowana cywilizacja europejska.


A jeśli prześpimy ten moment - być może naszą ostatnią szansę ochrony własnych praw do wychowywania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami? 

To nie jest „być może” ostatnia szansa. To naprawdę ostatni moment, żeby zobaczyć, co się wokół nas dzieje. Że trwa walka o nasze dzieci. I że czas się przebudzić. Jeśli tego nie zrobimy właśnie teraz, to podzielimy losy zachodnich społeczeństw. A tam rodzice nie mogą już decydować o swoich dzieciach. W Niemczech np. zrodził się duży ruch rodziców, żeby odwrócić ten proces, ale są systemowo zagłuszani i zwalczani, spychani na margines. Bo odwrócenie tej sytuacji, czyli oddanie dzieci rodzicom, nie jest takie proste.


Myśli Pani, że mamy jeszcze szansę się obronić?

Na pewno jest nadzieja, ale do tego potrzebujemy świadomych rodziców. Wielu świadomych rodziców! A najlepiej wszystkich. 


rozmawiała
Małgorzata Tadrzak-Mazurek



Barbara Nowak
- małopolska kurator oświaty, prezes Towarzystwa Nauczycieli Szkół Polskich. Absolwentka historii na Uniwersytecie Jagiellońskim związana z oświatą od 1982 r. najpierw jako nauczycielka historii, a później dyrektor szkoły podstawowej. Była radna Miasta Krakowa.



fot. Kuratorium Oświaty w Krakowie
Fixed Bottom Toolbar