Nieznajomość prawa bardzo szkodzi - rodzicom także!

prof. Michał A. Michalski

Nie będzie to felieton o historii zasady Ignoratia iuris nocet wywodzącej się z prawa rzymskiego, którą zapewne zna każdy z nas. Niektórzy nauczyli się jej być może w szkole, a ci, którzy nie mieli tej okazji, zapewne wcześniej czy później odebrali lekcję na ten temat od życia. 
Choć zasada to bardzo stara, to w dzisiejszych czasach okazuje się niezmiernie aktualna, po części dlatego, że już nie zawsze wystarczy zdrowy rozsądek, by na jego podstawie wydedukować, że coś jest albo nie jest prawem dozwolone. Po części wynika to z tego, że systemy prawne stale się rozwijają, co skutkuje pośrednio coraz większą ilością przepisów dotyczących różnych obszarów życia społecznego. 

W jakimś sensie automatyczną reakcją na taki stan rzeczy może być to, że wielu ludzi po prostu może nie nadążać za zmieniającym się stanem przepisów i to tym bardziej, gdy nie dotyczą one spraw wydawałoby się dla nich najistotniejszych. Bywa więc, że zatrzymujemy się na jakimś etapie świadomości prawnej i niespecjalnie staramy się aktualizować naszą bazę danych. Jak ryzykowna to strategia na pewno wiedzą ci, którzy w konfrontacji z policjantem na drodze starali się przekonywać go, że w czasach, gdy zdawaliśmy prawo jazdy takiego znaku albo przepisu nie było…

Gdy chodzi o rodziców i ich odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale także za dzieci, sprawa ma się dokładnie tak samo. Świat przepisów dotyczących spraw rodziny w ostatnich dwudziestu latach bardzo się zmienił, choć w przypadku naszego kraju może ktoś odnieść wrażenie, że właściwie wszystko jest jak było. To niestety tylko złudzenie, bo na sytuację polskich rodzin coraz większy wpływ – choćby tylko pośredni – mają zmiany w systemach prawnych innych krajów czy też regulacji o zasięgu międzynarodowym. 

Przy tej okazji należy więc wyraźnie stwierdzić, że dzisiaj rodziny – szczególnie na Zachodzie – coraz częściej żyją w środowisku regulowanym przez akty prawne mniej lub bardziej jawnie antyrodzinne. Gdy chodzi o Polskę, to wydaje się, że pozytywnych zmian wciąż jest za mało. Status, wyjątkowa rola rodziny i prawa rodziców zapisane w Konstytucji albo nie są w pełni zabezpieczone i przełożone na język konkretnych regulacji oraz działań, albo bywają przedmiotem lekceważenia w różnych obszarach życia społecznego. 

Gdybyśmy więc rzeczywiście żyli w sytuacji, gdzie prawo jest jednoznacznie prorodzinne, a do tego jest przestrzegane, to rodzice w wielu polskich szkołach nie musieliby się martwić, że do ich dzieci dotrą treści niezgodne z ich systemem wartości. I nie byłoby możliwe, żeby w jednym z dużych polskich miast jego władze ignorowały prawomocną decyzję właściwych organów o przyznaniu statusu placówki publicznej jednej z najlepszych szkół, jednocześnie dając do zrozumienia rzeszy rodziców, że nie mają zamiaru respektować ich prawa do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, na co wskazuje art. 48 ust. 1 Konstytucji RP.

I w takich wypadkach szczególnie szkodliwa wydaje się właśnie nasza rodzicielska nieznajomość, a może niepamięć o zasadniczym prawie, które mamy w stosunku do tych, którzy w naszym imieniu i za nasze pieniądze kierują gminą, miastem czy regionem: o prawie, by w kolejnych wyborach samorządowych powiedzieć „SPRAWDZAM!”.   

Autor jest prezesem Fundacji Instytut Wiedzy o Rodzinie i Społeczeństwie (wydawcy PFR), kulturoznawcą, etykiem gospodarczym, badaczem współzależności miedzy kulturą, rodziną i gospodarką. Profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Tatą pięciorga dzieci.


Zdjęcie ilustracyjne/Pixabay.com

Fixed Bottom Toolbar